Rozdział 40

127 10 0
                                    




Kilka godziny później byliśmy już w Waszyngtonie i szliśmy z bagażami do taksówki, gdy telefon Logana się odezwał. 

-Co się dzieje? -rzucił spięty do słuchawki.

-Tak. -dodał po chwili spokojniej i spojrzał na mnie.

-Dobra. Powiedz mu, aby się nie gorączkował tak. Już mu wiozę żonę. -rzucił wesoło i rozłączył się. Spojrzał na mnie, a jego wzrok przepełniony był ulgą. -Twój pułkownik się denerwuje.

-Co? Czemu? Obudził się? Kiedy? -wyrzuciłam z siebie pytania jak karabin maszynowy, gdy Logan zatrzymywał taksówkę.

-Hola! Hola! Spokojnie! –powiedział podnosząc ręce do góry w geście obronnym. –Zaraz ci odpowiem. Wsiadaj.

Gdy już jechaliśmy ulicami stolicy Stanów Zjednoczonych Wilson zaczął opowiadać o przebudzeniu pułkownika. Carter obudził się w czasie naszego lotu i od razu zaczął pytać o mnie. Podobno gdy tylko dowiedział się, że też jestem ranna chciał jak najszybciej wypisać się na własne żądanie i lecieć do mnie pierwszym możliwym samolotem. 

Na szczęście nie musiał i to ja przyleciałam do niego.

-Jayden nie wiedział, że dziś wracamy? –zapytałam, gdy wersja Logana zaczynała mieć lekki odchył od tego co jest teraz.

-Wiedział, ale że wracamy później. Znalazłem ten lot na ostatnią chwilę i przebukowałem bilety. –wyjaśnił dumnie.

Uśmiechnęłam się do niego szeroko, ale nie odezwałam ani słowem. Odwróciłam wzrok do szyby i obserwowałam zmieniający się krajobraz.  

Chciałam jak najszybciej zobaczyć swojego pułkownika. Dlatego kiedy taksówka zatrzymała się przed szpitalem Wilson widząc moje podekscytowanie na twarzy pozwolił mi iść, deklarując się, że niebawem do mnie dołączy.

Bez słowa ruszyłam do szpitala zatrzymując się dopiero przy recepcji.

-Dzień dobry. Przepraszam, gdzie leży pułkownik Carter Moore? –zapytałam pośpiesznie układając przedramiona na wysokim blacie.

-A kim pani jest? –zapytała znudzona recepcjonistka wyraźnie akcentując swoje wzburzenie, że ktoś raczył przeszkodzić jej w popołudniowej kawie.

Zmroziłam ją wzrokiem i wyprostowałam się dumnie.

-Jego żoną. –warknęłam.

Starsza pulchna kobieta spotulniała momentalnie i spuściła wzrok na monitor komputera.

-A rozumiem. Pani Moore, pułkownik leży na drugim piętrze. Sala 365. –wyjaśniła speszona po chwili szukania informacji na ekranie komputera.

Podziękowałam jej chłodno i ruszyłam w wyznaczoną mi stronę. Nie miałam nawet najmniejszego zamiaru czekać na windę, więc ignorując nadal doskwierający mi ból przemierzyłam wysokie szpitalne schody kierując się prosto na drugie piętro.

Drzwi odznaczone tym numerem odnalazłam bez większego problemu. Zaczerpnęłam głęboki wdech nim zdecydowałam się złapać za klamkę i wkroczyć do środka.

Pokój był bardzo podobny do mojego. Jedno łóżko osłonięte zieloną kotarą oraz mała sofa, na której dostrzegłam Jaydena. On również na mnie spojrzał i uśmiechnął się.

-No, no... Moore przesyłka dotarła w całości i jest mniej poturbowana niż sądziłem. -zerknął na zegarek. -A na dodatek kurier się pośpieszył. 

-Co? Jaka przesyłka? Nałykałeś się czegoś?

Głos Cartera zmroził mnie. Był taki cichy i słaby. Taki do niego nie podobny. Nie wiedziałam czy iść dalej czy zawrócić się na pięcie i zniknąć z jego życia.

W świecie zbrodniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz