JEDEN

12.7K 396 198
                                    

Dla wszystkich czytelników, którzy nie mieli okazji odkryć czym jest prawdziwa miłość. Trzymam za was kciuki.

NOTA OD AUTORKI
Zanim zatopicie się w świeci Valentiny Lores, chciałabym zaznaczyć, że to, co póki co znajdziecie na wattpadzie to wstępna wersja pełnej książki, która gdy ją dokończę, w całości pojawi się na tej platformie :) Traktujcie to jako szkic/zarys historii.

Valentina Lores była pracoholiczką, materialistką, imprezowiczką i duszą towarzystwa, a ledwo co skończyła szesnaście lat.

To były właśnie jej urodziny, gdy leżała wykończona po całym dniu pracy.

A kim była prawdziwa Valentina?
Marzycielką, czytelniczką, zazdrośnicą i duchową artystką, która musiała odłożyć swoje zainteresowania na bok przez narastające się obowiązki.

Ledwo co skończyła szesnaście lat, a już czuła, jak dorosłe życie goni ją w każdej możliwej chwili nie dając minuty wytchnienia.

Cześć, nazywam się Valentina Lores.

23:15, a ja leżałam na swoim łóżku wykończona wszystkim co mnie otaczało.

Gdyby życie było tak proste jak gra, najchętniej wylogowalabym się z serwera na miesiąc. Lub rok.

Patrzyłam prosto na lampę, dzieki której można było dostrzec dym unoszący się po pokoju. Zaciągnęłam się po raz ostatni rozmyślając o życiu idealnej Lissy White. Nosiła maskę jak każdy inny, lecz nie musiała się wiele wysilać, by zawsze być w centrum uwagi. Wystarczył uśmiech, a każdy chłopak był w stanie ożenić się z nią o danej porze. Jej problemy były błahe, a wiedziałam to, cóż, dzięki naszej szczerej rozmowie po pijaku.

Chciałabym być w jej skórze.

Sięgnęłam po telefon przybijając się coraz mocniej z każdym nowym powiadomieniem. Nie zrozumcie mnie źle, byłam lubiana i miałam masę znajomych, ale to przygnębiające uczucie gonienia za czasem i zbliżającą się stratą nastoletniego życia, przyprawiało mnie o nieprzyjemne dreszcze.

Olałam wszelkie życzenia urodzinowe i bez czytania odpowiadałam na wszystkie pustym „dziękuję". Byłam wdzięczna, nawet nie macie pojęcia jak bardzo, lecz w tej chwili nie miałam nawet siły tego okazywać.

Przerzuciłam się na chat z moją przyjaciółką, gotowa kliknąć przycisk rozpoczynający rozmowę, ale przecież Valentina Williams była właśnie w połowie drogi do Liverpool.

Często wykorzystywałyśmy nasze bliźniacze imiona do różnych, okrutnych celów, choć teraz nie potrafiłam sobie przypomnieć żadnego z nich.

Świętowałyśmy razem święto Valentiny, chodząc na basen, lub opcjonalnie do kina i kupując sobie prezenty. Wypadało ono dwudziestego trzeciego września, czyli równe dwa miesiące po moich urodzinach i niecałe pięć miesiący przed świętem Valentiny Williams. Skubana urodziła się w walentynki, dzieki czemu, nigdy nie zapomniałam o jej urodzinach.

Znamy się od pierwszej klasy podstawówki, chociaż ona tego nie pamięta, gdyż zupełnie mnie wtedy ignorowała. Nie byłam wpływową i fajną Valentiną, a bardziej nudną i stojącą na uboczu dziewczynką, więc mało kto mnie pamiętał.

Wyrwana z rozmyśleń, napisałam jeszcze do mojego chłopaka, by życzyć mu miłej nocy. Pomimo, iż nie złożył mi życzeń, wiedziałam, że szykował coś większego. Coś, co miało wywołać ogromny uśmiech na mojej twarzy. Biedak nie potrafił kryć się z niespodziankami, natomiast ja, z łatwością się o każdej dowiadywałam.
Taki nasz urok- dopełnialiśmy się.

No właśnie, dopełnialiśmy.

Spojrzałam na papierosa, a właściwie popiół, który z niego pozostał i spoczywał obecnie w glinianej popielniczce. Tak, paliłam w zamkniętym pokoju, ale doprawdy rzadko. Poza tym, zaraz obok mojego łóżka znajdywało się wielkie, uchylone okienko.

Nic nie poradzę, że nie miałam balkonu, a nie zamierzałam stać przy otwartym oknie, by wszyscy mieszkańcy bloku znajdującego się około dwudziestu metrów od mojego domu widzieli co robię.

Wgapiałam się chwilę w sufit, gdy usłyszałam dźwięk upragnionego budzika.

00:00- koniec nieszczęsnych urodzin moja słodka gwiazdko.

Naive ManipulatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz