PIĘĆ

3.3K 98 59
                                    

Przechodziłam przez skrzyżowanie w centrum Londynu, delektując uszy jedną z moich ulubionych piosenek – „Shut up and Dance", do której tańczyłam w myślach. Oczy karmiłam widokiem Big Bena, jakowy choć nie w pełnej okazałości, prezentował się pięknie na tle zachodzącego słońca. Tak prosta wieża z zegarem, dzięki której Londyn mógł szczycić się ogromną popularnością wśród turystów. Takowych wyłapywałam wzrokiem, z łatwością odróżniając ich zachwycone twarze od zwykłych mieszkańców. Aparat, kapelusz i okulary przeciwsłoneczne były przeznaczone dla tych najbardziej pospolitych, wyjętych z obrazka, koszulki z popularnym nadrukiem „I LOVE LONDON" należały do rodzin z dziećmi, natomiast najbardziej fascynowały mnie nastolatki, przeważnie w moim wieku, starające się wtopić w otoczenie. Ze swoimi torebeczkami, specjalnie dobranymi, bogato wystylizowanymi outfitami i telefonami w rękach, których używały niemal co krok, by sfotografować piękno Londynu, wyglądały komicznie. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy minęłam jedną z takich grupek, prawdopodobnie z wycieczki szkolnej.

Dochodziła 18:30, kiedy zachód słońca zniknął z mojego pola widzenia. Wtedy również przypomniałam sobie o zbliżającym się Halloween, na który trzeba było przyszykować powalające z nóg przebranie. To ten jeden dzień w roku, kiedy chłopcy zakładają czarne koszule z odpiętym u góry guzikami, by zaprezentować choć część swojej niedorobionej klatki piersiowej, natomiast dziewczyny ubierają skąpe, choć rzekomo straszne przebrania. Chciałabym wrócić do czasów, kiedy jako dziecko wkładało się najstraszniejszy z możliwych strojów i chodząc sporą grupką po miasteczku, wykrzykiwano przy każdym drzwiach; cukierek albo psikus!

Zbliżyłam się do przystanku próbując wyłapać w tłumie znajomą twarz. Nie spodziewałam się, że Viera zasłoni mi oczy od tyły obejmując mnie z zaskoczenia.

-Cześć lala!

-Witaj ślicznotko- odwróciłam się w jej stronę, wciąż z szybko bijącym sercem, by czule ją objąć.

-Podekscytowana równie jak ja? – spytała Viera z pięknym uśmiechem wymalowanym na twarzy.

Historia jej imienia była dość interesująca, choć na pierwszy rzut oka, nikt by tego nie podejrzewał. Kiedy dziewczynka przyszła na świat, jej ojciec imprezował z kolegami. Zadzwonili do niego ze szpitala zawiadamiając o narodzinach córeczki z prośbą od żony, o wybranie imienia. Zawsze marzyło mu się imię, które po skróceniu brzmiałoby Viv, bądź Vivi. Oczywistymi możliwościami były Vivienne lub Vivian, lecz jej ojciec postawił na swoją pomysłowość. Niestety, jako iż przebywał w upojeniu alkoholowym, jego kreatywność nie znała granic i za świetny pomysł obrał sobie Vevonicę. Dość nietypowe i oryginalne imię, prawdopodobnie wymyślone przez niego, ciągnęło się za moją przyjaciółką całe jej życie niczym kula u nogi. Po wielu latach, w dniu piętnastych urodzin, wraz z mamą postanowiły udać się do urzędu i zmienić to jakże wyjątkowe imię, na wybranę przez dziewczynę. Postanowiła zostać przy literce V, która miała rozpoczynać jej imię i padło na Vierę. Krótkie, dobrze brzmiące i przede wszystkim takie, z którego nie nabijaliby się jej rówieśnicy. Właśnie tak stałyśmy się duetem V&V, dwóch baletnic uczęszczających do pozalekcyjnej szkoły baletowej w centrum Londynu.

Za to jedno mogę podziękować obojgu moim rodzicom – za piękne imię, albowiem nie wiem czy jestem im wdzięczna za swoje narodziny.

-Czym mam być tak podekscytowana? - dopytałam niepewnie.

-Dzisiaj ogłoszą spektakl, który zatańczymy pod koniec roku szkolnego – odparła w niebo wzięta. – Dobiorą nam role i zaczną się pierwsze przymiarki, to nie cudowne?

-Tak, tak, oczywiście. Niestety muszę cię zmartwić, ponieważ założę się o swoją kosmetyczkę z Victorii Secret wypełnioną kosmetykami, że żadna z nas nie otrzyma głównej roli.

Naive ManipulatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz