ROZDZIAŁ XXI

162 15 1
                                    


Trzy okręty przybiły do portu w Përsële w południe dnia dwudziestego pierwszego Luna Feritas. Na kontynent nie dotarły wieści o wydarzeniach na Basnie, więc widok ten był zaskoczeniem dla strażników i ciekawskich mieszkańców miasta. Już wkrótce plotki zaczęły krążyć wśród przebywających w nadmorskim mieście. Trzy smutne okręty przybiły do ich portu. Były to trzy okręty z sześciu które wyruszyły z tego samego portu niemal miesiąc wcześniej, po to by roznieść yenemskie wojska i zakończyć oblężenie Basny. Wielu obywateli pamiętało, jak okręty odpływały z dumnie uniesioną banderą przedstawiającą złote słońce na szkarłatnym tle. Teraz widzieli, że z dumnych żołnierzy, których nie tak dawno żegnali, zostały marne cienie.

Podróż zajęła im tylko jedenaście dni, co było wynikiem dość imponującym. Jednak dokonali tego tylko dzięki szczęściu lub opatrzności bogów. Nikt nie mówił o tym, jak blisko byli śmierci z powodu braku wody i jedzeni. W końcu udało im się dotrzeć do stałego lądu dzień przed tym, jak skończyłyby się im zapasy. Nie natknęli się na ani jeden sztorm co wielu uznało za dar od bogów. W końcu było to mało prawdopodobne, a jednak się stało. Dwa razy burza minęła ich w niewielkiej odległości, sprawiając, że wszystkich na jakiś czas przejął lęk. Modlili się więc do bogów i być może ich modlitwy zostały wysłuchane lub co także było prawdopodobne, mieli niezwykły łut szczęścia. To, że dotarli do ojczystej ziemi, tak szybko było też zasługą magów, którzy co do jednego byli na granicy wyczerpania po tym jak dnie i noce spędzali na władaniu falami i wiatrem. Nawet biali i czarni magowie jakoś się przysłużyli, gdyż nikt nie mógł sobie pozwolić na bezczynność. I choć ich wojaż nie trwała tak długo i nie napotkali już żadnego zagrożenia w czasie podróży, zginęło kilku rannych, przez co ostatecznie z ich potężnej armii nie wróciło nawet sześćset osób. Wszyscy byli wykończeni, osłabieni, zrezygnowani i pozbawieni tej wewnętrznej siły, z którą wyruszali z tego portu.

Gdy stanęli na stałym lądzie, wcale nie poczuli się lepiej. Wrócili, jednak ciągnęło się za nimi widmo tego koszmaru, który przeżyli. Widok ojczyzny niewiele zmieniał, gdy niemal każdy z tych, którzy powrócili, znalazł się o włos od śmierci. Wielu było też rozgoryczonych smakiem porażki. W końcu zwycięstwo mieli na wyciągnięcie ręki. Słyszeli sygnał do odwrotu, a niektórzy byli nawet świadkami tego, jak Yenemczycy zaczęli się wycofywać. Poczuli już posmak zwycięstwa. I wtedy z nieba spadł wodospad ognia.

Jako pierwsi okręty opuścili przywódcy tej wyprawy i ich najbliżsi podwładni. Generał Luris i Zetan Folre a na końcu najniższa rangą Erethris Theran. Pierwszy z nich nie okazywał zbyt wielu emocji. Od razu zaczął wydawać rozkazy i próbował stwarzać wrażenie pewnego siebie. Zetan Folre wciąż był owładnięty gniewem. Był dumnym mężczyzną i nie był gotowy, by wrócić do ojczyzny jako przegrany. Było to dla niego upokorzenie, na które jego zdaniem ktoś taki jak on nie zasługiwał. Erethris Theran natomiast jak zawsze sunęła przed siebie pewnym krokiem, wyprostowana i z wysoko uniesioną głową. Jedyne co mogło zdradzać jej wzburzenie to chłód, który od niej bił. O ile zwykli żołnierze wrócili do ojczyzny pokonani, tak dowódcy wrócili upokorzeni. Niektórzy znosili to jednak lepiej niż inni.

Dopiero po pół godziny rozkazano pozostałym żołnierzom i magom zejść na ląd. Cosmos i Soran opuścili statek jako jedni z ostatnich. Nie spieszyło im się. Byli zbyt wykończeni, by przepychać się przed resztą, zwłaszcza że i tak nie miało to większego znaczenia. W trakcie podróży nie mieli okazji, by spędzić ze sobą zbyt wiele czasu, więc wykorzystali chociaż te kilka dodatkowych minut. W tej chwili bowiem obaj potrzebowali poczuć w kimś oparcie.

W czasie ich morskiej podróży Soran miał mnóstwo obowiązków, których nie mógł zignorować, zwłaszcza że ich statkiem podróżowała cała trójka dowodzących. Wraz z kilkoma innymi żołnierzami miał za zadanie sporządzić dokładną listę ocalałych znajdujących się na ich okręcie. Cosmos natomiast przez większość czasu wzmacniał rannych lub swoich towarzyszy magów tak jak wzmacniał siebie, gdy biegł na oślep przez pole bitwy. Przez to, że było to zadanie niezwykle wymagające, to gdy akurat nie pracował, to spał by odzyskać siły i móc wrócić do pracy. Choć dwaj przyjaciele znajdowali się na tym samym okręcie, ciągle się mijali i nie mieli okazji, by się spotkać. Soran co prawda niemal każdego dnia choć raz zaglądał do kajuty przyjaciela, jednak zazwyczaj zastawał go pogrążonego w głębokim śnie lub Cosmos w tym czasie był zajęty pracą. Z czasem też stracili zapał do rozmów o tym, co się wydarzyło. Obaj chcieli zapomnieć i skupić się na pracy, która odciągała ich myśli. Zdawali sobie sprawę z tego, że ten temat powróci wcześniej niż później, jednak chwilowo nie mieli sił, by o tym myśleć, a ogrom pracy im to umożliwiał.

Dzieje Imperium SłońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz