Rozdział 2

270 66 6
                                    

Upokorzenie? Nie, zdecydowanie nie. To co zaprzątało moje myśli było teraz zupełnie poważniejsze. Drżącą ręką zebrałam brudne, tłuste, pozlepiane włosy w koński ogon. Wędrując palcami dalej po skórze głowy, zbyt długimi paznokciami zahaczyłam przypadkowo o wielki, twardy guz. Niestety, z tyłu głowy wciąż żywy był tępy ból po uderzeniu czymś naprawdę twardym. Agresja, jaka nagle narodziła się we wszystkich zebranych dorosłych na sali, kiedy powtórzyłam, że nie chcę przyjąć tego serum, była naprawdę przerażająca. Każdy cisnął we mnie tym co akurat trzymał w swoich rękach, ale to strażnicy zadali mi ostatni cios, który zwalił mnie z nóg. Czy po przyjęciu tego serum nie powinni być na wszystko obojętni? A może jednak program nie jest „dobry"?

Walczyłam o siebie, od początku do końca. Nawet ceną swojego życia - wolałam zginąć niż być jakimś trupem bez uczuć. Dlaczego więc żyję? Chciałabym, żeby to wszystko się skończyło. Myślałam, że zginę, gdy uśpili mnie uderzeniem, że już złamali mi czaszkę a kości wbijają się w mózg. Myślałam, że powiedzenie słowa „nie" wystarczy, by znaleźć się w lepszym miejscu. Jednak ja dalej żyłam i właściwie nie wiedziałam gdzie się znajdowałam. Pomieszczenie było ciemne i ciasne, specjalnie przygotowane dla takich zepsutych ludzi jak ja. Wydawało się, że nie ma okien ani drzwi - nie mogłam odszukać żadnej szpary, przez którą mogłabym się przedostać, ale jakoś musieli mnie tutaj wrzucić. Było tam tak mało miejsca, że jedyne co mogłam zrobić to wyprostować nogi. Nie wiedziałam ile już tam siedziałam, czas jakby nie płynął.

Nie zdawałam sobie sprawy czy upływają godziny, czy zaledwie minuty, dlatego postanowiłam liczyć swoje oddechy, ale mało mi to dało, bo kiedy wsłuchiwałam się w bicie swojego serca, moje oczy powoli się zamykały. Chciałam poddać się temu snu, chociaż jednocześnie bałam się zasypiać. Bałam się, że coś przegapię.

- Więzień 126a, to o niego chodziło? - usłyszałam nad sobą męski, zdezorientowany głos. Skuliłam się na prostokątnej podłodze i skupiłam na dobiegających dźwiękach.

- Myślisz, że pamiętam - prychnął drugi mężczyzna. Oboje zaśmiali się donośnie, ale krótko.

- Bądź poważny, Lou - upomniał kolegę pierwszy mężczyzna. Przez jakiś czas nie odzywali się do siebie aż w końcu oboje westchnęli z rezygnacją.

- Może przeszukajmy wszystkie cele, na pewno rozpoznasz wszędzie tę durną dziewuchę - odezwał się znowu pierwszy mężczyzna.

Długo zastanawiali się co z tym fantem zrobić, tak jakby ich inteligencja była równa zero, ale w końcu zaczęli swoje poszukiwania, prawdopodobnie od początku jakiegoś korytarza. Byłam zaskoczona, że w tak prostym, spokojnym społeczeństwie, wciąż istniało takie coś jak więzienie, i że było tak zapełnione. Wyciągani ludzie krzyczeli, że jeszcze nie chcą umierać, ale strażnicy natychmiast uciszali ich siarczystym policzkiem i uspakajali, że to nie ich czas i szukają kogoś innego. W końcu musiało dojść do mnie, wiedziałam o tym, ale nie mogłam tego przyjąć.

Nade mną zaczęła powoli rozsuwać jakaś stalowa klapa, zaraz po niej kolejna i kolejna, temu wszystkiemu towarzyszył nieprzyjemny pisk ocierania się metalu o metal. W celi robiło się coraz więcej miejsca i wypełniała się stopniowo światłem, które drażniło moje oczy. Same zaczęły łzawić, musiałam siedzieć w tych ciemnościach chyba co najmniej dobę. W końcu rozsunęła się ostatnia klapa a mnie poraziło silne światło z żarówek znajdujących się w ów korytarzu. Musiała minąć minuta zanim spokojnie mogłam spojrzeć w górę. Pierwsze co ujrzałam to dwie ciemne sylwetki mężczyzn w strojach strażników. Pochylali się nade mną, oglądając dokładnie i marszcząc czoło.

- Myślisz, że to ona? - spytał Lou szeptem.

- To ty byłeś tego dnia na uroczystości. Czemu mnie pytasz?

AnormalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz