Rozdział 4

508 29 2
                                    


Po spotkaniu w Londynie wiedziałem, że ród Reedów prędzej czy później zaatakuje. Nie myliłem się. Pierwsze starcie miało miejsce tydzień po moim powrocie do domu. Jackson wykrzyczał mi wówczas prosto w twarz, że jego młodszy braciszek jest w ciąży. Oczywiście zrobił to podczas zebrania zarządu, gdy byłem w towarzystwie ojca. Przyciągnął ze sobą płaczącego omegę, którego traktował jako „dowód rzeczowy" w wojnie klanów. Nicolas Atkins wziął sprawy w swoje ręce. Nie ufał w zapewnienia Jacksona. Ja poszedłem jeszcze
o krok dalej i po prostu wyśmiałem naszych gości. Pojechaliśmy wówczas do zaprzyjaźnionego lekarza rodzinnego. Mina mocno mi zrzedła na widok dwóch malutkich groszków, za które musiałem wziąć odpowiedzialność.

Samuel już wtedy nie czuł się najlepiej. Był słaby i miał spuchnięte oczy. Bezustannie powtarzał jedno i to samo słowo – „przepraszam". Jackson krzyczał, że ma się do niego nie odzywać, co tylko pogarszało sytuację.
A potem... Blondyn jeden jedyny raz uniósł na mnie wzrok, którym błagał
o pomoc. Nic nie zrobiłem. Rozkoszowałem się zemstą. Widok szalejącego Jacksona sprawiał mi niemałą przyjemność. Celebrowałem każdą chwilę, gdy zerkał na brata pełen nienawiści i pogardy. Zastanawiałem się również nad tym, jak to wszystko wytłumaczy członkom swojego klanu. Żałowałem, że nie będę mógł uczestniczyć w tak ważnym spotkaniu.

Kilka dni później doszło do kolejnego starcia. Gdy mój ojciec i Jackson zajęci byli podpisywaniem dokumentów, mających usankcjonować dalsze losy bliźniaków, blondyn i ja zostaliśmy na chwilę sami. Pamiętam, że zapaliłem przy nim papierosa. Chłopak siedział na sofie, trzęsąc się ze strachu. Jackson sprawował nad nim opiekę odkąd ich rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Najwidoczniej były w nim jakieś ludzkie odruchy, bo koniecznie chciał trzymać Samuela z dala od źródła konfliktu. Zapewnił mu spokojne i dostatnie życie w Europie. Rozpieszczał prezentami i często odwiedzał. Starał się zastąpić mu matkę i ojca, a nawet kochanka... Maskował jego zapach swoim. Koniec końców to właśnie z tego powodu jego sprytny plan z góry skazany był na porażkę.

- Proszę... Otwórz okno... – Cichutki, ledwo słyszalny głosik, wydobył się ze ściśniętego gardła. Niechętnie rzuciłem okiem na piwnookiego. Był blady jak ściana. – Dzieci... One nie chcą, abyś palił.

Przez kilka sekund rozważałem, czy spełnić jego prośbę, czy też wprost przeciwnie – zignorować to, co powiedział i rozkoszować się smakiem kolejnego papierosa. Wybrałem drugą opcję. Stłumiłem w sobie poczucie winy. Czy jego brat czuł się winny, gdy atakował naszą rodzinę? A co z innymi członkami rodu Reedów lub ich przodkami? Stało się. Trzeba żyć
z konsekwencjami i tyle.

- Masz – próbowałem wcisnąć do ręki ciężarnego szklankę z wodą, ale nie chciał jej ode mnie przyjąć.

- Jeremy, błagam cię... Powiedz mojemu bratu, że to co się między nami stało, to nie była moja wina... Proszę, porozmawiaj z nim... – Omega wyrzucał
z siebie słowa, nerwowo spoglądając w kierunku drzwi. – Mam tylko jego, rozumiesz? To moja jedyna rodzina! Proszę, poproś go, by mi wybaczył!

- Mam poprosić o coś Jacksona?! – Oburzyłem się. – Chyba oszalałeś! W życiu nie słyszałem bardziej bezczelnej bzdury!

- Błagam cię! Bez niego sobie nie poradzę! – Melodramatyzował.

- Uspokój się i nie rycz – zwróciłem mu uwagę, bo drażniły mnie krokodyle łzy, które wylewały się z jego nieszczęśliwych oczu.

- W przeciwieństwie do ciebie, ja nie miałem pojęcia o tym, kim jesteś! Gdybym wiedział, to nigdy, przenigdy...

- Sądzisz, że ja wiedziałem o twoim istnieniu? – Parsknąłem, przerywając jego teatralny wywód. – Weź się w garść i przestań dramatyzować. Bliźniaki to alfy. Za dziewięć miesięcy zabiorę je do siebie i problem sam się rozwiąże. – Przymknąłem powieki i założyłem nogę na nogę. Wewnątrz mnie zaczął narastać dziwny niepokój. Ze wszystkich sił starałem się go zdusić w zarodku, buntując się przeciwko takiemu stanowi rzeczy.

WpadkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz