Rozdział 7

182 24 2
                                    


Mija dziesiąty dzień odkąd Samuel zamieszkał w moim domu. Muszę przyznać, że na początku bardzo się bałem. Nie mam tu na myśli omegi. Po prostu dotknęła mnie „wielka kumulacja" różnego rodzaju zdarzeń, takich jak niepokój o zdrowie i bezpieczeństwo dzieci, reakcja ojca na wieść o tym, że przygarnąłem wroga pod swój dach. O rzuceniu palenia nie warto chyba wspominać. Każdy, kto znajdował się w szponach nałogu dobrze wie, jaki koszmar się z tym wiąże.

Jest mi ciężko. Naprawdę ciężko.

Stare przysłowie mówi, że „dobro wraca". Do mnie chyba wróciło. Malutkimi kroczkami brnę do przodu.

Anemia Samuela jest wreszcie pod kontrolą. Doktor Ivette twierdzi, że nowa dieta oraz witaminy dały niewielką poprawę. Jest za wcześnie, by ogłosić pełne zwycięstwo, lecz zmiany są widoczne na pierwszy rzut oka. Mój kłopotliwy gość nie jest już przeraźliwie bladym zombie z sino podkrążonymi oczami. Wygląda znacznie lepiej. Tylko ze zjedzeniem trzech tysięcy kalorii ma poważny problem. I bardzo dużo śpi. Może to zasługa wygodniejszego łóżka?
A może on serio był zastraszany w klinice i musi odreagować stres? Trudno powiedzieć. Pytałem go o to wiele razy, lecz nie odezwał się do mnie ani jednym słowem.

Moja gosposia twierdzi, że Reed jest cichy i powściągliwy. O nic nie prosi. Na wszystko się zgadza. Nie kaprysi w czasie jedzenia. Nie ma żadnych wymagań, a przy tym bardzo troszczy się o maluchy. Zauważyłem, że wyjątkowo często głaszcze brzuszek. Potrafi to robić nawet przez sen.

Jego wzorowe zachowanie pozwoliło mi odetchnąć z ulgą. Co bym zrobił, gdyby Samuel zaczął się stawiać? Przecież nie jest przeze mnie ubezwłasnowolniony. W każdej chwili może odmówić przyjmowania leków, albo przeprowadzania badań. Aż strach pomyśleć, jakie mogłoby to przynieść konsekwencje.

Jedynym minusem całej tej sytuacji jest to, że bliźniaki stały się wyjątkowo milczące. Rzadko się odzywają. Nie nawołują mnie do siebie. Nie dzielą swoimi emocjami. Staram się poświęcać dzieciom tyle czasu, ile tylko mogę. Odwiedzam je rano przed pracą, a także wieczorem. Czasami udaje mi się wyrwać na chwilę do domu w ciągu dnia, by z nimi pobyć, ale to nic nie daje. Próbowałem wszystkiego, łącznie z wduszaniem w Samuela kolejnych kawałków sernika. Skoro sernik ich nie satysfakcjonuje, coś jest nie tak.

- Zrobiłeś co w twojej mocy, stary. Teraz wystarczy poczekać – pocieszam samego siebie, próbując jednocześnie nadrobić papierkowa robotę.

Na moim biurku piętrzą się stosy umów, które powinienem był przejrzeć „na wczoraj". To zemsta ojca. Staruszek nie skomentował faktu, że samowolnie wziąłem na swoje barki odpowiedzialność za los młodego Reeda. Kilka razy próbowałem zagaić rozmowę, lecz senior Atkins od razu mnie zbywa lub ostentacyjnie zmienia temat.

Nie powiedziałem, że dzwoniłem do Jacksona. Będę udawać, że „wyleciało mi to z głowy", gdyby jakimś cudem dowiedział się prawdy.

Tym samym kłamstwem posłużę się w chwili, w której Samuel zacznie dopytywać o odwiedziny brata. Wciąż liczę, że prędzej lub później pęknie. Przecież jest w ciąży z moimi dziećmi. Musimy ze sobą rozmawiać chociażby po to, abym wiedział, jak on się czuje. Wiem, że milczy z powodu awantury, którą wywołałem. W chwili złości ludzie mówią różne głupie rzeczy. Szkoda,
że on tego nie rozumie.

Doktor Ivette określiła go jako „wyjątkowo miłego i sympatycznego". Na pewno ma rację. Ostatecznie to student Uniwersytetu w Cambridge. Drugi rok filozofii, jeśli mnie pamięć nie myli. Od razu przekabacił lekarkę na swoją stronę. Zostałem wyproszony z pokoju na czas badania, gdyż nie życzył sobie mojej obecności. Podejrzewam, że przy niej płakał, bo gdy doktor Ivette wychodziła, jej usta były zaciśnięte w wąską linię, a oczy ziały ogniem.

WpadkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz