Rozdział 6

151 24 2
                                    


Wracam do domu obładowany witaminami i stertą poradników, których na wszelki wypadek dokupiłem w księgarni. Proszę także moją gosposię, by zadbała o pokój gościnny, znajdujący się jak najdalej od mojej sypialni. Zostawiam jej także jadłospis, a szofera wysyłam na zakupy.

Od kilku godzin robię co mogę, by wypracować plan działania. Postarałem się
o wynajęcie karetki. Załatwiłem wyspecjalizowaną pielęgniarkę, a także zadbałem o badania, które zleciła doktor Ivette.

Idzie jak po sznurku.

No, może nie do końca...

Pozostaje jeszcze rozmowa z Samuelem. Dobrze wiem, że czeka nas koszmarna przeprawa, lecz nie mam innego wyjścia. Będę go tu przetrzymywać nawet wbrew jego woli, jeżeli to pomoże bliźniakom.

Gdy wszystko dopięte jest na ostatni guzik, z duszą na ramieniu jadę do kliniki. Mam ze sobą wszystkie niezbędne dokumenty. Brakuje jedynie podpisu młodego Reeda.

Co zrobię, jeśli Samuel się nie zgodzi?

Mam nadzieję, że to moja ostania wizyta w tym ponurym miejscu. Wynajęci pielęgniarze przygotowują nosze i sprzęt, a ja udaję się na górę.

Uchylam drzwi i pełen najgorszych przeczuć zaglądam do środka. Ciężarny leży na łóżku. Nieobecnym wzrokiem wpatruje się w sufit.

- Cześć – witam się z nim, podchodząc bliżej. Chłopak nie reaguje. Nie jest to dla mnie zaskoczenie. – Kiepsko wyglądasz – zauważam.

Dopiero po dłuższej chwili zdaję sobie sprawę, że maluchy są dziś milczące. Nie witają się ze mną. Nie nawoływały mnie także od samego rana. Niedobrze, bardzo niedobrze.

- Spójrz na mnie. Musimy poważnie porozmawiać – przystępuję od razu do rzeczy, bo zmarnowałem już dość czasu.

Nic. Cisza.

- No dobrze, w takim razie ja będę mówił, a ty słuchaj. – Siadam na krześle, coraz mocniej się denerwując. – Pokazałem twoje wyniki badań innemu lekarzowi, prosząc o konsultację. Anemii nie można bagatelizować. Pani doktor wypisała witaminy. Musisz także zmienić sposób odżywiania się, bo jeśli zostanie tak jak jest teraz, twoja choroba zaszkodzi dzieciom. Rozumiesz to, prawda?

Dlaczego on jest taki krnąbrny?! Nie dość, że muszę się z nim użerać, to jeszcze przechodzę kryzys związany z papierosami...

- Rozmawiałem z twoim bratem...

Blondyn odchyla lekko głowę w moją stronę i obdarza mnie smutnym spojrzeniem. Przynajmniej mam pewność, że słucha. Jego blada twarz oraz sine cienie pod oczami upewniają mnie w postanowieniu, że nie może tu zostać ani minuty dłużej.

Jeremy... Wykorzystaj jego słabość...

- Jackson przyznał mi rację. On także uważa, że dla dobra dzieci powinieneś zamieszkać u mnie do końca ciąży. Zgadzasz się? – Kłamię jak z nut, lecz najważniejsze, że to działa.

W umęczonych oczach Samuela dostrzegam cień nadziei. Na jego miejscu ja także chwyciłbym się wątłej opcji, że wszystko da się jeszcze naprawić i będzie jak dawniej. Zwłaszcza po pięciu miesiącach piekła. Może naiwnie wierzy,
że odpokutował już swoje i Reed mu wybaczy? Cokolwiek nim steruje, jest chętny do współpracy. Podsuwam mu plik kartek.

- Musisz to podpisać – wręczam blondynowi formularze oraz długopis. – To deklaracja, na mocy której stwierdzasz, że dobrowolnie opuszczasz klinikę i nie wniesiesz żadnych roszczeń na wypadek, gdyby inny lekarz postawił odmienną diagnozę – tłumaczę.

WpadkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz