Rozdział 17

192 26 3
                                    


Późny wieczór. Obserwuję Samuela, który nadal śpi po porannej awanturze. Co jakiś czas zdarza mu się cichutko łkać. Nie pomaga głaskanie po włosach oraz zapewnienia, że jest przy mnie bezpieczny.

Powinienem sprawdzić jak się czują nasze dzieci. Zaglądam do nich co godzinę. Mam wrażenie, że rosną w oczach. Poza tym poprosiłem ojca, by przyjechał. Nicolas Atkins to w tej chwili moja jedyna deska ratunku. Jeśli on mi nie pomoże, to nikt tego nie zrobi.

Ponownie spoglądam na omegę. Bardzo cierpi. Nie mogę znieść, że jest w takim stanie. Właśnie dlatego niczego mu nie powiedziałem. Przeżywałby ten koszmar przez resztę ciąży. Chciałem mu tego oszczędzić, a wyszedłem na bezdusznego drania.

Wzdycham ciężko, czując wibrowanie w kieszeni spodni. To ojciec. Pewnie jest już na miejscu. Nie zdziwię się, jeśli po wszystkim mnie przeklnie. Nieszczęścia zawsze chodzą parami.

Na miejsce spotkania wybieramy niewielki bufet, gdzie mój staruszek czeka na mnie razem z kawą, którą zdążył zamówić.

- Tato... – Ogarnia mnie silne wzruszenie na jego widok. Nie sądziłem, że to będzie takie trudne...

- Jeremy, co się dzieje? Wyglądasz koszmarnie!

- Biłem się z Jacksonem i Sandersem – wtajemniczam mężczyznę
w przedpołudniową aferę, jednocześnie dość łapczywie rzucając się na kawę.

- Mam nadzieję, że rozkwasiłeś nos temu pyszałkowi! – Ojciec nie kryje dumy.

- Chciałem, wierz mi – syczę przepełniony powracającą falą wściekłości.

- Rozumiem, że poszło o Samuela, zgadza się? – Starszy alfa układa dłonie
w piramidkę i cierpliwie czeka aż streszczę mu rozwój wydarzeń.

- Powiedzieli mu o tym, że został wyrzucony z rodziny oraz o adopcji, a jakby tego było mało, zaczęli robić obrzydliwe aluzje!

- Rozumiem... – Z ust mojego ojca wydobywa się ciche mruknięcie.

- Nie, nie rozumiesz! Jackson zrzucił winę na mnie! Powiedział, że sprzedał Samuela, bo go nie chciałem! – Wyrzucam z siebie wszystko, co przez cały dzień leżało mi na wątrobie.

- Przecież to prawda – tatuś podsumowuje sytuację, nie okazując mi litości.

- Nie do końca – spuszczam głowę i uciekam wzrokiem.

- Jeremy! Do jasnej cholery! Tyle razy cię ostrzegałem! – Głuche uderzenie pięścią w stół rozchodzi się głośnym echem po pomieszczeniu. W bufecie znajduje się tylko kilka osób. Część z nich rzuca w naszą stronę spojrzenia pełne oburzenia. Inni szybko wychodzą.

- Nie chciałem tego. Sam wiesz – szepczę cicho. Nie mam śmiałości, by spojrzeć w oczy własnemu ojcu. – Do czasu porodu nic do niego nie czułem. Dopiero gdy urodziły się dzieci... One maskowały jego zapach.

- Podjąłeś już decyzję? Chcesz być razem z nim? – Rzeczowy ton i chłodna kalkulacja, pozbawiona uczuć i emocji. Dlaczego rozmawiamy
o moim życiu w sposób, jakbyśmy negocjowali jakąś umowę?

- Chcę, żebyś mi pomógł! Jackson powiedział, że już za późno, bo załatwił wszystkie formalności! Nie oddam ukochanego jakiemuś zboczeńcowi! Przecież on go zabije! – Wpadam w melodramatyczny ton. – Błagam cię, tato. Zrób coś! Wiem, że proszę o bardzo wiele, ale nie mogę go stracić. To moja druga połówka. Mamy dzieci, które go potrzebują.

Przez kilka chwil nasze spojrzenia się krzyżują. Na twarzy ojca widzę odrazę, którą stara się zamaskować, udając opanowanego. Mam wrażenie, że z trudem oddycha. Wszystkie mięśnie na jego twarzy stężały, uwydatniając zmarszczki na czole i w okolicach oczu. W pewnej chwili podrywa się ze swojego miejsca
i wychodzi, zostawiając mnie samego.

WpadkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz