Rozdział 18

216 32 0
                                    


Denerwuję się. Tata napisał do mnie wiadomość informując, że przyjedzie razem z mecenasem Thompsonem około południa do szpitala. Jeśli się okaże,
że nic nie zdziałał, jeszcze dziś zabiorę dzieci oraz Samuela. Wyjedziemy gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie. Z dziećmi nie będę miał problemu. Mój szofer ma przygotowane specjalne nosidełka. Gorzej z drugim tatusiem.

- Kochanie... – Próbuję zwrócić na siebie jego uwagę. – Może jednak coś zjesz? Nie chcesz chyba, żeby anemia dalej ci doskwierała, prawda? Proszę
– podsuwam mu kanapkę, którą raz ugryzł. Nie mam pojęcia, czy mu nie smakuje, czy też zwyczajnie robi mi na złość. Po prostu odmawia jedzenia.
– Kochanie...

- Jestem zmęczony, a ty mnie dodatkowo męczysz – wzdycha niepocieszony dwudziestolatek.

- Nie męczę. Chcę jedynie, abyś nie umarł z głodu.

- To masz pecha, bo nie zależy mi na życiu.

- Dlaczego taki jesteś? Ranisz mnie do żywego zachowując się w taki sposób.
– Mówienie takich rzeczy to cios poniżej pasa. Do tej pory chłopak robił wszystko, by mnie zadowolić. Zawsze spełniał moje zachcianki. Przeprowadził się do mojego domu. Sypiał ze mną. Dbał o maluchy. To nie jego wina,
że doszedł do kresu swoich możliwości. Muszę o tym bezustannie pamiętać
i wspierać go, aż poczuje się lepiej i na nowo mi zaufa.

- Jeremy, lepiej zajmij się swoimi dziećmi. Chcę zostać sam.

- To są nasze dzieci!

Nie zamierzam spierać się o bliźniaki. Mam znacznie lepszy pomysł, który
z pewnością zmiękczy jego serce. Jednak najpierw muszę wdusić w niego chociaż część śniadania.

- Jedz – prawie błagam widząc, jak bawi się kawałkiem słodkiego rogalika.

- Nie jestem głodny.

Wściekły niczym osa zabieram tacę z jego kolan, po czym wychodzę z pokoju. Kieruję się do gabinetu doktor Ivette. W niej moja ostatnia nadzieja.

- Jak śniadanie? Zjadł coś? – Kobieta wręcza mi swój kubek z kawą. Potrzebuje obu rąk, by uporać się z zapięciem fartucha.

- Nie chce jeść. Nie chce się ze mną związać... – wyliczam ze smutkiem.

- A dzieci?

- Sam nie wiem. Przecież nas kocha! Płakał, gdy mówił o bliźniakach. Nie może ich odrzucić!

- Nadal jest w szoku. Poza tym już wcześniej podejrzewałam u niego depresję.

- I dopiero teraz pani mi o tym mówi?!

- Byłam pewna, że pan wie. – Lekarka bezradnie rozkłada ręce. – Moim zdaniem i tak długo wytrzymał. Bałam się, czy nie pęknie w czasie ciąży. To by nam bardzo pokrzyżowało szyki.

- Dzięki za szczerość – syczę wściekle.

- Zawsze do usług – kobieta celnie odbija piłeczkę.

- Kiedy będę mógł zabrać do niego maluchy? Liczę na to, że jeśli je znowu zobaczy, albo weźmie na ręce, to nieco się uspokoi.

- Możemy spróbować, chociaż nie spodziewałabym się cudów. Samuel przez ponad osiem miesięcy zmagał się z tym wszystkim sam. Proszę nie mieć mu za złe, jeśli nie zareaguje zbyt emocjonalnie.

Ordynator próbuje go tłumaczyć, choć wie równie dobrze jak ja, że obecnie omega pozbawiony jest jakichkolwiek emocji. Stał się zimny i zgorzkniały. Ma złamane serce, a przed sobą niepewną przyszłość. W dodatku kiepsko się czuje.

WpadkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz