SALALI
Odzyskuję przytomność, nieelegancko rozciągnięta na szezlongu w gabinecie Richarda Bonetta, co oznacza jedno. Okazał mi pomoc, a skoro w dalszym ciągu jestem w tym miejscu, mój sen nie trwał długo.
Otwieram oczy i krzywiąc się, podnoszę się do pozycji siedzącej, pochylam się i opieram łokcie na kościstych kolanach. Pocieram drżącymi dłońmi oblaną potem twarz. Powinnam czym prędzej opuścić to pomieszczenie. Czym prędzej...
- Jak mniemam, czujesz się znośnie - głos Bonetta rozbrzmiewa gdzieś zza moich pleców.
- Jak długo spałam? - stawiam pytanie chrapliwym szeptem, ignorując padające słowa. Czuję cholernie przeraźliwą suchość w ustach. Mam wrażenie, że moje gardło przeschło niemal na wiór, a w skroniach doświadczam tępego pulsowania, co zapewne efektem jest działania silnych leków uspokajających. Gdyby nie zastrzyk i bezzwłoczna reakcja psychologa... W tym momencie nie chcę myśleć o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdybym znalazła się w innym miejscu i okolicznościach.
Łowię uchem odgłos zbliżających się kroków. Stukot skórzanych balmorali odbija się echem od ścian, równie ciemnych co sufitowe kasetony.
- Zaledwie kilka minut - informuje. Poprzez palce dostrzegam jego atletyczną sylwetkę, zatrzymującą się naprzeciw. - Atak nie należał do silnych, lecz był wystarczający, aby pozbawić cię przytomności.
Unoszę zmrużony wzrok i zawieszam go na pokerowym obliczu psychologa.
Natychmiast wyłapuję brak marynarki na jego szerokich ramionach, rozpiętą pod szyją koszulę, zmierzwione kruczoczarne włosy i szklankę z wodą mineralną, którą dzierży. Jego obecny wygląd przyćmił nieco arystokratyczną wytworność, którą emanował od początku spotkania. Wygląda tak, jakby brał udział w walce.
Odchrząkam, nieco zbyt ordynarniej i głośniej, niż zamierzałam.
Czyżbyśmy szarpali się, Bonettcie?
- Uczucie uporczywej suchości w ustach jest jednym z efektów ubocznych zastosowania silniejszego środka uspokajającego - komunikuje, subtelnie wskazując palcem u ręki, którą ujmuje szklankę, na moją dłoń, instynktownie sunącą po gardle. - Medykamenty, które ustaliliśmy, że podam ci, gdy zajdzie taka potrzeba, w tym przypadku byłyby niewystarczające - ciągnie, wręczając mi szklankę. Niemal natychmiast wychylam ją i bez skrępowania, zachłannie opróżniam. Chłód napoju przyjemnie łagodzi podrażnienie.
- Siłowałam się z tobą? - zwracam się z kolejnym pytaniem bezpośrednio, darując sobie zwroty grzecznościowe. Łypię na niego ponad szkłem.
- Ty nie - odpowiada niemal natychmiast, po czym cofa się i ponownie, z gracją dzieciaka pobierającego płatne lekcje dobrych manier, zasiada w fotelu ustawionym naprzeciwko szezlonga. Postawą tą informuje, że gotów jest do podjęcia niefortunnie przerwanego tematu, ale ja nie zamierzam go ciągnąć.
- On - stwierdzam, opierając szklankę na kolanie.
- Owszem. Zamach ten jednakże nie wymagał osób trzecich. Obydwoje wiemy, jak ryzykowna jest twoja terapia i ile musimy włożyć w nią wysiłku. Bez obaw, Salali. Zawsze przygotowany jestem na tak szkodliwe wydarzenia - oświadcza, zadzierając nieco podbródek.
Na takie wydarzenia nigdy nie można być w pełni przygotowanym, Richardzie Bonettcie.
Kiwam kilkakrotnie głową, choć targają mną sprzeczne odczucia.
Odruchowo zerkam na antyczny zegar umiejscowiony nieopodal obszernego biurka, stojącego w centralnym miejscu pomieszczenia.
Za kwadrans wybije czwarta po południu, a to oznacza, że spędziłam tu więcej czasu, niż zamierzałam. Jeśli chcę zrealizować dziś wszystkie plany, a przy tym ponownie nie popaść w stan przed zapadnięciem w sen - co możliwe jest za sprawą kontynuowania sesji - powinnam zakończyć spotkanie.
CZYTASZ
Say my name
Mystery / ThrillerDemoniczne upodobania piętnujące ich życie. Grzechy zaczynające ciążyć temu, kto ich nie popełnia... Salali Cox doskonale potrafi skrywać lepką połać czerni, tkwiącą w jej ubarwionym tatuażami ciele. Przez ponad dziesięć lat podejmowała walkę z b...