12

21 3 10
                                    

DELONNA

Bez zbędnych ceregieli, lekceważąc naprężone do granic możliwości mięśnie, impulsywnie podrywam się w górę. Wściekle zanurzam paznokcie w czarnej koszuli na przedramionach pochylającego się nade mną faceta i jednym, płynnym ruchem, sprowadzam go na cholerny szezlong, który przed momentem zajmowałam. Atletyczne, nie stawiając oporu, niemal o ćwierć większe od mojego, ciało, ląduje z impetem na cudaczny fotelik.

Śmiało wsuwam kolano między uda tego wkurwiającego cyzelatora, rozsuwam je szerzej i sprawnie przykładam mu do gardła stalówkę pióra wiecznego, równocześnie nacierając na niego agresywnie. Nawet nie zdołał zorientować się, że podczas naszej iście baletowej rotacji, poderwałam pióro ze stolika tuż obok. Był zbyt pochłonięty obserwacją zachodzących we mnie zmian, aby to wychwycić.

– Witaj, pieprzony Richardzie Bonettcie – szepczę chrapliwie wprost w jego beznamiętne oblicze. Wprost w jego, warte grzechu, wargi, słabo rozwarte w zdębienie.

– Delonno – przemawia równie gardłowo, patrząc z nadmierną uwagą wprost w moje oczy.

Choć z jego wypieszczonej jak u modelki twarzy znikają emocję, doskonale wiem, co buzuje pod tą jasnobrązową, liźniętą słońcem skórą. Balansuje na granicy niepokoju i ogłupienia. Pozycja, a także sytuacja, w której się znalazł, nie są korzystne. Nie tego spodziewał się, sprowadzając mnie tuż pod swój prosty nos. Nie, kurwa, tego...

Tłumię drżące w czystym zadowoleniu kąciki ust.

– Rad jestem z powodu twojej obecności – ciągnie.

Mrużąc oczy, dociskam silniej stalówkę do jego gardła.

Kilka kropel atramentu uchodzi z grawerowanego srebra, ścieka w dół i kończy swój bieg w czerni wykrochmalonego sztywno kołnierza. Gdybym docisnęła nieco silniej, tusz połączyłby się z gorącą, przepływającą pośpiesznie w żyłach krwią. Ogromnie nęci mnie ten wytwór nadwyrężonego umysłu.

Ciekawa jestem, jak smakuje twoja posoka, skurwielu.

Czy znajduje się w niej choćby odrobina słodycz?

Unoszę hardo podbródek i utrzymując jego odważne spojrzenie, mamroczę w odpowiedzi:

– A to się okaże za chwilę.

Przekrzywia nieznacznie głowę. Kosmyki jego hebanowych, miękkich włosów łechcą zachęcająco moją drugą dłoń, zaciśniętą na oparciu tuż obok. Przyznać muszę, że jest kurewsko przystojny i gdybym nie pałała w tym momencie tak ogromną chęcią wyprucia mu flaków, mogłabym go nawet przelecieć. Mogłabym, gdyby nie doprowadzał mnie do szału od kilku miesięcy.

– Długo wyczekiwałem naszego spotkania – zabiera ponownie głos po krótkiej chwili, nawet na moment nie zmieniając pozycji. Tkwi pode mną z uległością poddającej się zwierzyny, w której obsesyjny łowca triumfalnie zanurzył ostre zębiska.

Nie dotyka mnie. Nie próbuje powstrzymać. Wybiera bierność. Bierność słuszniejsza jest od dotyku, na który z jakiś pieprzonych powodów nigdy nie pozwala sobie w stosunku do kobiet.

– Pieprzone kłamstwo! – rzucam ostro, pochylając się jeszcze niżej. Kosmyki moich rozpuszczonych kłaków opadają lekko na część jego twarzy. – Gdyby faktycznie tak było, nie zwlekałbyś tygodniami z pozwoleniem na moje przybycie, a skoro w końcu się na to zdecydowałeś, poniesiesz klęskę – oznajmiam. – Nie zdajesz sobie sprawy, jak długo na to czekałam – szepczę, muskając przy tym wargami jego wilgotne usta. – Nie zdajesz sobie sprawy, od jak dawna pragnę poderżnąć ci gardło...

Nie sili się na odpowiedź. Nadal nie reaguje na mnie w żaden sposób i przyznać muszę, że zaczyna mnie to coraz bardziej wytrącać z równowagi. Oczekiwałam małej zabawy, śmiercionośnych przepychanek, nie jebanego braku aktywności! Kurwa!

W przypływie fali gniewu raptownie zanurzam stalówkę w jego skórze, przebijając ją. Drży mimowolnie pod napływem bólu. Kilka kropel krwi wydobywa się z niewielkiej, aczkolwiek zadowalającej rany. Tak jak się spodziewałam, żywa czerwień wygląda fantastycznie w połączeniu z atramentem. Zachwycająco.

Reakcja ciała psychologa zachęca mnie do głębszego pchnięcia. Przyglądam się, jak wstrzymuje oddech na moment przed kolejnym natarciem.

Uśmiecham się złowieszczo, gdy połowa stalówki znika w jego gardle niepokojąco blisko jednej z grubych żył.

Tak, właśnie tak...

Pokaż mi ten strach.

Pokaż!

Chciałam zabić go szybko. Zmieniłam zdanie. Będę zadawać niewielkie obrażenia i mazać się w jego posoce do momentu, aż nie zdechnie pode mną. Gdyby tylko zechciał, z łatwością zrzuciłby mnie z siebie. Mógłby, a jednak tego nie robi, co oznacza, że jest równie popieprzony co ja. Mogłabym do nawet polubić.

– Zezwoliłem ci dostąpić światła, Delonno. Podarowałem ci tego dnia wiele możliwości, a ty zdecydowałaś się pozbawić mnie życia? – zaczyna swój psychologiczny bełkot z cudowną chrypą w przyciszonym głosie. – Ze wszystkich rzeczy, jakie mogłaś w tym momencie dokonać, wybrałaś moją śmierć? Doprawy?

Wyrywa mi się śmiech.

– Myślisz, że podziała na mnie to twoje książkowe pieprzenie? Nie masz przed sobą naiwnej Salali! – warczę. – Wracając do niej, faktycznie musiało ci nieźle zależeć na naszym spotkaniu, skoro skazałeś tę biedotę na takie męczarnie – zauważam. – Wpadnie w szał, gdy dowie się, że tym razem celowo nie podałeś jej środków uspokajających, a ja jej nie powstrzymam. Nie grasz czysto, skurwielu.

– Gdy w podejmowanej przeze mnie grze stawką jest zdrowie pacjenta, nie waham się przy żadnym z ruchów – oznajmia z zaskakującą oziębłością. – Bez wstydu sięgam po wskazówki. Wykorzystuję możliwości. Gdyby nie moja zdrada, gdyby nie moje nieczyste posunięcia, nie rozmawialibyśmy teraz. Jesteś tu, bo to ja wyraziłem taką chęć. Ta decyzja należała do mnie. Do mnie. Nie do ciebie, Delonno.

– Zabiję cię! – wrzeszczę, zdając sobie sprawę z prawdy płynącej z tych słów.

Przekroczyłam krąg i dostąpiłam światła nie dlatego, że pragnęłam raz na zawsze zamknąć mu gębę, a tylko dlatego, że on nie podał Salali leków. No kurwa mać! KURWA MAĆ!

To nie był mój wybór.

Nie mój.

NIE. KURWA. MÓJ.

– Skróć moje życie, jeśli tego właśnie pragniesz – godzi się, intensywnie świdrując mnie wzrokiem. – Pozbaw oddechu, lecz wiedz, że śmierć ta przyniesie jedynie chwilowe ukojenie. Pogrzebiesz nie tylko moje ciało, lecz także możliwość własnego ratunku. Jedynie ja wiem, co dręczy ciebie i Salali. Jedynie ja wiem, jak temu zaradzić.

– A co ty możesz wiedzieć o tym, przez co przechodzimy, kurwa! Co?! Gówno wiesz! Przestań grać na zwłokę i pogódź się z porażką!

– Czy Salali wie, że mrok drzemiący w jej ciele należy do jej przyjaciółki? – pyta śmiało.

Unieruchamiam dłoń chwilę przed tym, jak zamierzam kolejny raz pchnąć głębiej pióro w jego szyję.

– Czy Salali wie, że to ty jesteś odpowiedzialna za każdą krew na jej dłoniach?

Odchylam się, gdy moje ciało przeszywa przedziwny skurcz.

– Czy wie, że nie jesteś jedynie wytworem jej wyobraźni? Czy wie, że jest was dwie? Dwie. Nie troje.

– Zamknij się... – choć cedzę te słowa przez mocno zaciśnięte zęby, nie czuję się już tak pewna, jak jeszcze przed momentem.

Wystarczyło tych kilka słów... Tych kilka cholernych słów, bym poczuła... Bym poczuła strach, jakiego nie czułam od wielu długich lat. 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 23 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Say my nameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz