Prolog

18 4 26
                                    

***

Gal był nazywany magikiem. Mimo to preferował zwykłe określenie takie jak naukowiec.

Słowo magia kojarzyło mu się czymś dokładnie sprzecznym z nauką, ale precyzowało dokładnie ludzkie zacofanie.

Kiedy ktoś przekraczał bariery nieznanego i zaczynał pojmować coś, czego nikt inny nie był w stanie, zostawał nazwany magikiem lub szaleńcem.

Wiele osób wtedy przypisywało swoje dzieło różnym nadprzyrodzonym siłom, w które Gal nie wierzył. Z naukowego punktu widzenia były na to znikome dowody, dlatego wolał wierzyć w siebie i swoje zdolności. Wiedział, że to, czego dokonał, zawdzięcza tylko i wyłącznie sobie, a przypisywanie mu określeń, które podważają jego autorytet były dla niego zwykłą ujmą.

Choć sam musiał przyznać szczerze przed samym sobą, że nauka przychodziła mu z łatwością, zarówno w teorii, jak i praktyce. Doskonale potrafił stworzyć coś dokładnie, jak sobie wyobrażał. Jego pochodzenie pozostawiło na nim niezmywalną bliznę. Dzięki temu wynalazł broń, która w przyszłości miała zakończyć pierwszą od setek lat wojnę toczoną, między Unią a Gildią.

Gal wreszcie znalazł sposób, aby zapisać się na kartach historii, jako ktoś wyjątkowy, kogo dziedzictwo przetrwa wieki i będzie znany, jako bohater. Mogło się wydawać, że to dość infantylne, jak na dorosłego mężczyznę.

Jednak czy na tym nie polegał sens życia, aby coś uczynić dla ogółu?

Nie chodziło mu o przetrwanie. Jego własny los był mu obojętny. Liczyło się zachowanie dziedzictwa, czyli to z czego zostanie zapamiętanym. Chciał być wzorem dla przyszłych pokoleń, które wybiorą ścieżkę pokoju zamiast wojny.

To był jego cel. Zapisać się na kartach historii, ale żeby tego dokonać mógł zaufać tylko sobie.

Dlatego też podjął pracę na rzecz Niezrzeszonej Gildii Naukowców, finansowanej przez Niezależne Banki. Tutaj mógł liczyć na odpowiedniej wsparcie finansowe w jego projekcie, gdy już przekonał do tego odpowiednich ludzi.

Niestety nie mógł liczyć na to, że to, czego dokonał, nie dotrze do uszu zwaśnionych organizacji.

W taki o to sposób Gal, czekał pełen stresu i niepewności przed biurem Dyrektora. Pozbawione życia drzwi roztaczał swój cień dookoła niego, a drżące ręce potęgowały strach przed wejściem do środka.

Gal stał w sterylnie, pustym oraz białym korytarzu, który był pozbawiony okien, a jego jedyną rozrywką było wpatrywanie się w elektroniczny wyświetlacz, pokazujący czerwoną kłódkę, która oznajmiała, że jeszcze nie może zagościć w surowo urządzonym biurze Dyrektora Marka Midelsena.

Czekał jeszcze kilka minut, nim kłódka zmieniła kolor na zielony. Wreszcie drzwi się otworzyły i mógł postawić pierwszy krok w zadymionym pokoju Dyrektora.

– Gal! Mój chłopcze! – rzucił z radością w głosie Mark Midelsen, plując przy tym na każdą z możliwych stron.

Na jego widok, mężczyzna wstał z krzesła, prezentując swoją otyłą sylwetkę, łysiejącą głowę oraz okrągłe bryle, które spoczywały na jego kartoflanym nosie.

Był po prostu brzydki i nic w jego urodzie nie sprawiało, że Gal miał ochotę patrzeć na niego z bliska. Jednak ten nieubłaganie się do niego zbliżał. Na szczęście jego spora tusza spowodowała, że zrobił tylko kilka kroków w jego kierunku i się zatrzymał, utrzymując między nimi dystans. Matematyk za to przyjrzał się wystrojowi. Biuro nie było duże i przypominało norę, w której jest zawsze ciemno, jakby Dyrektor był uczulony na światło. Zdawało mu się też, że pomieszczenie nie jest najczęściej wietrzone i unosi się wokół niego smród zatęchłego powietrza, do którego dokładała się mieszanka cygar. Jedyną wartą uwagi rzeczą była półka, która znajdowała się za biurkiem Midelsena. Widział tam wiele symetrycznie ułożonych książek i zdjęcie pozornie szczęśliwej rodziny, które wprowadzały do nory więcej pozytywnej energii. A tak to reszta, jak biurko i inna szafa nie były w ogóle cenne, aby na nie spojrzeć.

BUNTOWNICY: ECHA PRZESZŁOŚCIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz