Rozdział 7

6 2 17
                                    

Burza jest o wiele groźniejsze niż cisza. Burza to emocje, impuls, a właśnie wtedy podejmowane najgorsze decyzje...

***

Od pewnego momentu w życiu Vindict towarzyszyła tylko ciemność. Jej duszą zawładnęły strach oraz niepewność. Pragnęła tylko wolności. Nowego życia. Chciała zacząć wszystko od początku...

Jednak, tu i teraz może być kimś więcej. Miała szansę stania się tym, kim nie chciała. Następcą swojego ojca. Sukcesorem Banków, Unii oraz Gildii.

Dlaczego los śmiał się jej prosto w twarz? Czyżby przywództwo ją znalazło? Przecież nie chciała rządzić. Nie chciała tego, ale co jej zostało? Tylko tak mogła wprowadzić zmiany, których tak wszyscy się bali. Mogła wręcz zgrzeszyć za całą ludzkość.

Ironia. Życie to jedna wielka ironia. Pomyślała Judie, obserwując otaczający ją nocny krajobraz, któremu towarzyszył lekki podmuch, kalający jej twarz. Ona wsłucha się w jego melodię i tylko wyczekiwała na burzę, bo wciąż nie wiedziała, kim była, ale może tam, gdzie się wybierała znajdzie odpowiedzi na dręczące ją pytania?

Dzisiaj nie było widać Księżyca, ale za to towarzyszyła jej burza. Siedziała sama, wsłuchując się, jak wcześniej ciche podmuchy wiatru, przeobrażają się w groźny wicher, która niosła za sobą przeraźliwy świst.

Wybiła północ i z uwielbieniem patrzyła na to, jak pioruny przecinają niebiosa nad niewielkim miastem, które znajdowało się u stóp gór, gdzie znajdowała się baza Banków.

W chaosie gromadziła i układała swoje myśli. Chaos też był pewnego rodzaju układem. Tylko takim, którego nie byliśmy w stanie pojąć. Stwierdziła Judie, ale co jej zostało innego niż oddanie się w jego ręce?

Spoglądała na całkowicie ciemne niebo. Noc była ciepła, ale momentalnie się oziębiło, gdy spokojny wiatr, kołysał bujne korony drzew, przemienił się w wichurę, ze świstem, która przerwała brutalnie harmonijny zefir.

Abigail uwielbiała się wsłuchiwać w towarzyszące temu zjawisku dźwięki. W pewien sposób bardzo ją to uspokajało. Wyczekiwała tylko momentu, gdy nagle piękny, rozgałęziony lekko różowy, a czasem żółty piorun przeszyje bezkresną czerń nocy, a potem zagrzmi z ogromną siłą.

Niekiedy dźwięk grzmotu wydawał z siebie przerażające jęki, ale kiedy burza się zbliżała, zamieniał się w trzask.

Judie pamiętała, że od dziecka uwielbiała burzę i wyczekiwanie na nią. Zawsze towarzyszyły jej wtedy wyraziste emocje. Strach, podniecenie, euforia. Właśnie te emocje tworzyły dla niej najlepsze chwile, w momentach, gdzie były niemal namacalne i wyczuwalne w jej głosie.

Burza się jej z tym kojarzyła z prawdziwymi emocjami oraz oczekiwaniem. Pamiętała, że w filmach ludzie zawsze zabierali rzeczy z pola i skrywali się przed żywiołem, żeby oglądać go z okien bezpiecznego domu. (No, chyba że akurat występowały pioruny kuliste).

Mieszanka emocji stawała się wtedy namacalna i słabła z każdą chwilą, gdy burza postanowiła się oddalić. Potem wychodziło już słońce i był spokój. Całe podniecenie zostało zgaszone w zarodku.

Judie nie potrafiła się pogodzić nigdy z chwilą, gdy był koniec. Ona chciała więcej emocji, bardziej przeżywać, coraz więcej chłonąć i doświadczać. Właśnie dlatego niektórzy uwielbiają adrenalinę, bo czują, że żyją i są pełni emocji, nawet takich jak niepewność.

Jednak teraz nie musiała fundować sobie takich wrażeń, bo było one codziennością. Emocje zawładnęły ludźmi, a wtedy łatwiej było ich kontrolować, ale przed tym ona musiała wyruszyć na misję. Kompletnie niezauważalna.

BUNTOWNICY: ECHA PRZESZŁOŚCIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz