Rozdział 4

12 2 24
                                    

 Nie jestem całkowicie przekonany, że wszyscy ludzie są z natury agresywni (...), niemniej bardzo niewiele trzeba, aby wyzwolić w nas bestię, przynajmniej pod osłoną mroku. - Suzanne Collins, Ballada ptaków i węży

***

Ben odnosił wrażenie, że Konstant był jedynym żyjącym fanem motoryzacji kołowej. Uważał go wręcz za dinozaura, który tęsknił za reliktami dawnych czasów.

Z drugiej strony jego przyjaciel czerpał z tego ogromną satysfakcję, a znajomość historii w jakimś stopniu definiowała jego osobę.

Ben z uwagą obserwował, jak mężczyzna bada każdy najmniejszy szczegół ciężarówki, w której się znaleźli po pechowej misji.

Wszystko poszło źle i spaprali robotę. Jednak ich nieudolność nie niepokoiła Bena najbardziej, ale to, w jakiej czarnej dupie się znaleźli oraz co ich dalej czeka. Pragnął odpowiedzi, a jednocześnie się ich obawiał.

Tym samym jego jedyną rozrywką było błądzenie wzrokiem, po pustej przestrzeni pojazdu, w którym siedzieli wraz z zamaskowanymi żołnierzami, skrywającymi swoje prawdziwe oblicze.

Całość sprawiała, że Ben jedynie pragnął stąd uciec. Uświadomiła mu o tym obecność żołnierzy, bo najzwyczajniej w świecie się ich bał. Mógł nawet stwierdzić, że zostali porwani. Nawet ich nadgarstki były skute kajdanami, co spowodowało, że myślał, iż trafili w ręce obłąkanego sprzedawcy ludzkich organów.

Mimo wszystko cała sytuacja nie powstrzymała dziecięcej radości Konstanta przed dokładnym poznaniem wszystkich szczegółów wnętrza ciężarówki.

Przynajmniej ma jakieś zadanie. Parsknął w myśli Ben, przenosząc wzrok na Lucy, która skryła swoją twarz w kolanach.

Nie zmieniła pozycji od czasu, gdy banda skurwysynów wtrąciła ich tutaj jako więźniów. Lucy była przerażona, a Ben jeszcze bardziej. Nawet Konstant dygotał ze strachu, posiadając jakiekolwiek zajęcie.

Właśnie przed chwilą na ich oczach został zabity człowiek, a oni porwani. Bez możliwości powrotu do domu.

Dom. To słowo uwięzło w gardle Bena i spowodowało, że poczuł nagły żal, który mówił mu, że powinien przeprosić się z matką i wrócić do rodziny. Żył w końcu w luksusie, niczego mu nie brakowało, ale wolał żyć na krawędzi i handlować ze swoimi przyjaciółmi narkotykami oraz nielegalną bronią. Perspektywa grzecznego siedzenia w szkolnej ławce, a następnie praca w wielkiej korporacji nigdy go nie satysfakcjonowała.

Ale teraz trwała wojna i nijak mógł się skontaktować ze swoimi bliskimi, podczas gdy znalazł się w sytuacji bez wyjścia, o której w zasadzie nie wiedział kompletnie nic.

Dlaczego ktoś miał nasłać na nich tak duży oddział? Byli tylko marnymi handlarzami. A może Ben był po prostu naiwny? Nie wiedzieli, z kim robili interesy. Zgarniali kasę i znikali, bo tak było najprościej: wypad na miasto, hazard, alkohol. Następnie kolejna misja i tak cały czas.

A co nas teraz spotka?

Ben, podobnie, jak Lucy skrył swoją twarz w objęciach kolan. Nie miał pojęcia, co przyniosą mu kolejne godziny, podczas których nie mógł działać. Czuł się żałośnie. Nie miał nawet siły, żeby rzucić się na strażników i wyniku desperacji spróbować uciec, choć wiedziałby, że zginąłby od razu. Może było to naiwne, ale miał dość bezczynności, która z każdą chwilą przytłaczała go coraz bardziej.

I nagle ciężarówka ostro zahamowała, targając ich ciałami.

Ben uderzył głową w kolana i poczuł w ustach smak krwi. Spojrzał na swoich przyjaciół.

BUNTOWNICY: ECHA PRZESZŁOŚCIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz