Rozdział 8

6 2 17
                                    

Jeśli komuś ufamy, jest to najwyższy stopień przyjaźni. Jednak czasem musimy zaufać osobom, którym nie chcemy, więc jest również najwyższy stopień naiwności...

***

– To wszystko moja wina... – wyszeptała Lucy, gdy nie było wokół żołnierzy. Przez kobietę niemal namacalnie emanowała panika. Słychać to było w jej głosie, a widać w oczach, z których wylewało się przerażenie.

Mieli to szczęście, że znajdowali się obok trapu transportowca, gdzie ich nikt nie słyszał. Mimo to żołnierze mieli na nich oko, ale przynajmniej mogli porozmawiać bez wścibskich oczu trepów. Z początku Ben pomyślał o ucieczce, ale wiedział, że to samobójstwo. Zlustrował teren wzrokiem, uświadamiając sobie, że są w dupie.

Potem przeniósł spojrzenie na dziewczynę, która złapała się za głowę swoimi brudnymi rękoma i łkała po cichu. Ben widział, że popadła w histerię i najlepszym sposobem byłaby próba jej uspokojenia i wyciągnięcia z niej potrzebnych informacji, które w jakiś sposób wygrzebią ich z tego bagna. Chciał stąd uciec. Nie wiedział, gdzie ich wywiozą i czuł, jak serce podchodzi mu do gardła, bo był przerażony jak jasna cholera.

– Sami chcieliśmy dostarczyć ten towar to nie twoja wina – powiedział łagodnie Konstant.

– Ale ty nic nie rozumiesz, Kons – warknęła Lucy w jego stronę, ciężko przy tym dysząc.

– To może nam łaskawie wytłumaczysz, bo my nie mamy czasu na pogrążanie się w płaczu! – odgryzł się celnie Konstant z irytacją w głosie. Zacisnął zęby, bezskutecznie próbował zerwać kajdany z nadgarstków.

Ben przyglądał się kłótni przyjaciół, ale był zbyt słaby, żeby wypowiedzieć, chociażby słowo. Wiedział natomiast, że bezsensowne sprzeczki ich stąd nie uratują.

– Słuchajcie, oni od nas czegoś chcą, a ja mogę im to zapewnić. Przynajmniej tak to wygląda – stwierdziła gorzko.

– To im to powiedz! – wyjąkał Kons i wbił w nią wzrok pełen politowania.

– Co? – zapytała, jakby usłyszała najbardziej absurdalną odpowiedź w swoim życiu. – Ale wytłumaczę wam to później.

– Jeśli to jest przepustką do naszego uwolnienia, zrób to, bo później może nie być. Boję się jak cholera, nie wiem, co oni dla nas zaplanowali, gdzie się udajemy, więc kurwa sama wiesz – plątał się błagalnie mężczyzna.

– Nie, nie mogę, ale... – wysapała pospiesznie, chowając głowę w dół, nie dokończywszy.

Konstant patrzył na nią z niedowierzaniem, wyglądając, jakby resztki sił powoli z niego uchodziły, jak powietrze z balonika.

– Konstant ma rację. Jeśli tego nie zrobisz, to co nam zostanie? – wtrącił się Ben, czując, że każde wypowiadane słowo sprawia mu ból.

– Po prostu spieprzyłam – rzuciła z wahaniem w głosie.

Lucy znów się skuliła i nie odpowiedziała na zadane przez Bena pytanie. Zapadła cisza i nikt nie miał zamiaru się odezwać. A Ben zastanawiał się, co ukrywała jego przyjaciółka.

***

Josh szedł do transportowca, aby zebrać ze sobą trójkę więźniów, która znajdowała się przy trapie. Rozmyślał nad rozmową z Jeffem. Ludzie byli przerażeni, a broń siejące zniszczenie była na wyciągnięcie ręki. Jej użycie zależało od decyzji rządzących. Czy naprawdę byli zdolni przekroczyć tę cienką granicę? Zastanawiał się Josh.

Czarne myśli spowiły jego umysł. Atom wydawał się, czymś zupełnie nierealnym, ale wrócił do łask po zniszczeniu kraju Valerian. Prócz tego zostawała jeszcze jedna sprawa, a mianowicie naukowiec imieniem Gal. Owinięty tajemnicą matematyk, który wynalazł broń, która mogła zakończyć ten konflikt.

BUNTOWNICY: ECHA PRZESZŁOŚCIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz