Rozdział 26

25 2 0
                                    

Kiedy widziałem jak Michael wchodzi do środka wiedziałem, że to będzie ciężka walka. Zarówno dla mnie jak i dla niego. On miał taką przewagę, że był cięższy i wyższy, więc miał większy zasięg rąk.

Ostatni raz popatrzyłem w mój narożnik i po chwili usłyszałem gong.

Zabawę czas zacząć.

Michael postanowił nie czekać. Od razu wystartował do mnie zalewając mnie morzem ciosów i kopnięć. Próbowałem się za wszelką cenę bronić, ale nie mogłem się skupić. To było całkowicie inne uczucie niż na sparingu.

Pierwsza runda minęła błyskawicznie. Niestety na moją niekorzyść wykonałem jedynie kilka ciosów, którymi na pewno nie wygrałem rundy.
⁃ Co się z tobą dzieje chłopie?!- krzyczał Brad. - Bierz się w garść!
Czułem, że jestem już mocno poobijany. A przede mną były jeszcze dwie rundy. Moje lewe oko mocno pulsowało. Czekałem na słowa Carlosa. Jednak on tylko patrzył na mnie.
Kolejny gong.
Kolejna runda.
⁃ Uwierz w siebie chłopcze. - rzucił trener kiedy wstawałem.

Łatwo powiedzieć.

W drugiej rundzie wziąłem się trochę w garść. Naprzemiennie wykonywaliśmy ciosy, a każdy z nas próbował obalić drugiego. Taki ruch byłyby na wagę złota. Ja wolałem walczyć w parterze, ale nie tak łatwo było to zrobić. W pulsującej atmosferze klatki poczułem uderzenia Michaela, które niczym fale zagrażającego oceanu próbowały mnie zatopić. Jebany tak obił mi nogę, że ledwo na niej stałem. Próbowałem udawać, że wszystko okej, bo inaczej wyczułby mój słaby punkt, a w to najłatwiej uderzyć.

⁃ Dobrze! Ta runda była równa! Teraz musisz go zniszczyć! - darł się na całe gardło Brad.
Patrzyłem przed siebie i próbowałem uspokoić myśli. Kotłowały mi się w głowie jakbym był jakimś świrem. W tym momencie przelatywały mi wszystkie dobre i złe chwile w życiu.

Kolejny gong.
Ostatnia runda.
Teraz albo nigdy.

⁃ Dla mamy i Ros! - krzyknął Carlos.

Te słowa spowodowały, że zatrzymałem się na ułamek sekundy.

Dla nich.

I dla siebie.

W ostatniej rundzie, gdy już wydawało mi się, że moje siły opadają, niespodziewanie wykonałem serię dynamicznych ruchów, omijając ataki przeciwnika.

W pewnym momencie po moim kopnięciu widziałem, że Michael lekko się zachwiał. Była to idealna okazja. Złapałem moment i powaliłem go na matę. To spowodowało, że byłem w stanie założyć perfekcyjną sekwencję dźwigni na jego rękę. To było jak taniec siły i zręczności, gdzie każdy ruch miał znaczenie. Michael, pomimo desperackiej próby obrony, musiał w końcu ugiąć się pod nieuchronnym naciskiem. Był młody i nie chciał, aż tak poważnych kontuzji.
W momencie, gdy Michael poklepał trzykrotnie, energia areny eksplodowała gromkimi brawami. Z wyraźnymi śladami walki na twarzy, unosiłem rękę w geście triumfu. Emocje wypełniły powietrze, ukazując, że zwycięstwo to nie tylko rezultat fizycznej siły, ale także wewnętrznej wytrwałości i zdolności do pokonywania własnych ograniczeń.

Po chwili w klatce znalazł się Brad, który niemal rzucił się na mnie jak małpa.
⁃ Aaa stary!! Rozjebałeś!! Gratuluję!!! - krzyczał  wniebogłosy.
Zaraz za nim podeszli pozostali z mojego narożnika. Pod wpływem adrenaliny zapomniałem, że moje oko krwawi a noga ledwo trzyma się kupy. Liczyła się tylko ta chwila.

Chwila zwycięstwa.

Mojego zwycięstwa.


Wyścig po szczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz