ROZDZIAŁ 11

52 15 1
                                    

   Zostałam sama, dezorganizacja, która roztaczała się wokoło mąciła klarowność tego co próbowałam uzyskać już od kilkunastu minut po pożegnaniu z Przemkiem. Spokoju. Brakowało mi powietrza. Po rozstaniu z Sebą zdecydowałam się na spotkanie z Przemem. Potrzebowałam go, chłopak z samurajską fryzurą wywołał zjawiskową burzę, którą mógł uspokoić jedynie on, mój przyjaciel. Przez moment czułam w jego towarzystwie błogi spokój, który zburzył telefon informujący o wypadku Seby. W akcie rozpaczy pragnęłam zobaczyć Sebastiana. Nie zdecydowałam się skorzystać z propozycji Przemka by wspólnie pojechać samochodem na miejsce wypadku, autobus i tramwaj też nie wchodziły w grę. Miałam równie złe skojarzenia z przystankami miejskimi co z samochodami. Przemek wykazał się zrozumieniem i prosił bym dojechała rowerem na miejsce ostrożnie. Strach kiełkował we mnie niczym fasola. Nadal nie potrafiłam pokonać lęku przed podróżą samochodem, jeszcze nie. Ta wątła, krucha i przerażona istota, która we mnie mieszkała nie pozwalała mi na takie ryzyko. Według Przemka samochód Seby stał o jakieś pięć minut drogi od centrum, dlatego postanowiłam wykorzystać moje wiekowe dwa kółka. Z moich obliczeń dojazd rowerem miał potrwać kilkanaście minut, biorąc pod uwagę warunki pogodowe, które nie były łaskawe. Nie ułatwiał ich śnieg, który tego dnia rozpoczynał swoją tyradę któryś raz z rzędu. Mróz, dawał o sobie znać utwierdzając w przekonaniu, że przejażdżki rowerem stawały się coraz bardziej nierozważne. Jarmark świąteczny, który wybraliśmy z Przemem na miejsce spotkania tętnił życiem. Głośna muzyka, śmiech ludzi, wesołość rodziców i dzieci czerpiących radość ze wspólnej zabawy na rozświetlonej, wirującej wokoło karuzeli, grupka nastolatków strzelająca do puszek i oklaski z powodu wygrania największego pluszowego misia roznosiły się kakofonią po okolicy. Panujące wokoło ciepło zachęcało pieszych do wstąpienia na klika chwil lub pozostania na dłużej. Dwie młode dziewczyny ze szklanymi wysokimi kubkami z grzanym winem w rękach zataczały się śpiewając świąteczne piosenki.

Dlaczego nie mogłam być jedną z nich? Dlaczego życie tak brutalnie się ze mną obeszło?

Marlena – skup się.

Powtarzałam sobie jakby ta mantra miała dodać mi otuchy. Paniczny niepokój owinął mnie całunem. Wychodząc wąską ścieżką obok pięknie przystrojonych choinek postanowiłam uśpić strach o Sebastiana. Przyznał sam, że nic mu się nie stało, w całym tym szaleńczym galopie moich refleksji to była najistotniejsza kwestia. Doszłam w pośpiechu do zaparkowanego w pobliżu roweru, spojrzałam na zegarek w telefonie, Przemek był już zapewne w drodze od kilku minut. Nie mogłam uspokoić oddechu, trzęsącymi, zmarzniętymi rękoma wyciągnęłam z kieszeni spodni kluczyk od kłódki. Nerwowe drżenie rąk spowodowało, że wypadł z dłoni prosto w usypaną hałdę śniegu.

- Ja pierdziele, dziewczyno! - Powiedziałam na głos, a z pomocą podszedł do mnie mały chłopiec by pomóc mi szukać zguby. Jego mama zerkała na mnie niepewnie.

- Nic pani nie jest? - Zapytała ciepłym tonem głosu.

- Nie, nie, wszystko w porządku. - Nie tylko dłonie mi drżały, głos również.

- Jest! - Krzyknął wesoło chłopiec podając mi kluczyk.

- Dziękuje, jesteś kochany. - W mgnieniu oka przypomniałam sobie o pluszowym reniferku, który przed niecałą godzina wygrał dla mnie w automacie Przemek wesoło krzycząc i manifestując swoje zwycięstwo nad maszyną. Prędko wyjęłam go z kieszeni kurtki i podałam malcowi.

- Proszę, to dla ciebie, za twoją pomoc! Gdyby nie ty na pewno bym go nie znalazła. Od dziś będziesz moim bohaterem. - Trzymałam mocno w drżących dłoniach kluczyk.

Z wdzięcznością spojrzałam na jego mamę, która pękała z dumy. W ułamku sekundy pomyślałam, że też kiedyś chciałabym mieć takiego synka. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek będzie mi to dane. Odpięłam rower i szybko wsiadłam na niego odjeżdżając w podnieceniu. W całej tej gorączce uczuć nie założyłam czapki ani szala a rozpięta kurtka powiewała na wietrze niczym peleryna. Mróz przeszywał mnie na wylot, pęd powietrza zdawał się być bezlitosny. Szczypały mnie uszy, a z oczu płynęły mimowolnie łzy. Znałam mniej więcej położenie samochodu Seby, jednak trasa dłużyła się w nieskończoność. Ulice były pokryte śniegiem a ślimacze tempo w jakim podążał mój wehikuł oddalał mnie coraz bardziej od myśli, że dojadę na miejsce w czasie, który sobie wcześniej wyznaczyłam.

W PUŁAPCE PRZESZŁOŚCIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz