EPILOG

76 15 7
                                    

   Paradoksalnie, gdyby moja przeszłość pozwoliła mi nauczyć się nieco pokory zapewne nie narażałabym nikogo na niebezpieczeństwo a już na pewno nie dwóch mężczyzn, którzy nauczyli mnie jak pokochać. Zakładając, że mój tata nigdy nie został by policjantem zapewne nie doszłoby do mojego porwania, nie byłabym brutalnie bita, gwałcona potrafiłabym kochać a moje losy potoczyły by się jak u większości normalnych kobiet, które rozpoczynają kariery zawodowe, zakładają rodziny. Bylibyśmy w komplecie. Leon i tata ekscytowaliby się meczem transmitowanym w telewizji obrzucając się wzajemnie popcornem. Mama zamiast przebywać w szpitalu psychiatrycznym goniła by Leona za smród skarpet w jego pokoju. Odczuwanie miłości wynikałoby z mojej natury, normalności, którą wiodłabym jako dojrzewająca młoda kobieta. 

Chcąc doszukać się w zaistniałej sytuacji winnego i przykleić mu kartkę do pleców z napisem „ty zrujnowałeś mi życie", mogłabym w takim akcie desperacji zmarnować coś, co dane było mi chwycić mocno w swoje ramiona. Miłość i czas, który otrzymałam. Dlatego zrezygnowałam, wiedziałam, że ci, których miało pochłonąć piekło dawno się w nim smażą.

Każdy kto przeanalizowałby moje działania w pewnym punkcie mojego życia mógłby poddać je krytyce i bezustannie mnie za to rozliczać. Mianowicie za zabicie człowieka, który był moim katem przez trzydzieści dziewięć miesięcy. Za pozornie odczuwaną satysfakcje po zadźganiu go nożem, tym samym, którym odzierał przy mnie upolowane żyjące jeszcze zwierzęta nakazując mi na to patrzeć. Do dziś, gdy przyglądam się kapiącej krwi pochłania mnie w dziwny, swoisty sposób jej widok. Krytyka warta uznania mogłaby przypaść również w udziale za zaniechanie terapii u Agnieszki. Spoglądając racjonalnie wstecz dla mnie najlepszym terapeutą był Przemek, którego wspaniały uśmiech roztapiał moje lodowe serce. Dzięki niemu otworzyłam się na miłość, którą w rezultacie obdarzyłam mężczyznę z samurajska fryzurą i z pewnym siebie usposobieniem. Ocenie mojego zachowania powinno podlegać również nieświadome rozkochanie w sobie dwóch braci rywalizujących w pewnym momencie o względy „pokaleczonej istoty", którą wówczas byłam, a także narażenie ich na ryzyko znajomości ze mną. Na najbardziej dogłębną interpretacje mojego zachowania można by było również rzucić oskarżycielskim okiem gdy jednej nocy przeżywając najwspanialsze miłosne doznania, kochając się z Sebą kilka godzin później bez opamiętania całowałam się z Przemem. Dla siebie samej zrezygnowałam z szukania kolejnych powodów, które mogłyby w jakiś sposób przyczynić się do dalszej oceny moich działań i wyborów, w rezultacie w pewnym momencie chwyciłam się na myśli:

Lenka co ludzie powiedzą? Ale co oni wiedzą? Nic!

Od tamtego czasu zasiałam w sobie spokój, który pielęgnuje niczym różany ogród. Po pamiętnej akcji policyjnej Paweł zadbał o wszystko, jak to powiedział wtedy do mnie w szpitalu:

- Marlena, bądź spokojna. Ręka rękę myje. Wszystko utajnione, jak wtedy gdy wróciłaś, zamiecione pod dywan. Teraz też jakbyś wróciła, więc inaczej być nie może.

- Dziękuje ci z całego serca. - Odrzekłam tylko, wiedziałam, że słowa są zbędne, że tego by chciał tata. Byłam wówczas bardzo osłabiona, z ledwością mój wzrok sięgał jedynie spojrzeniem wokoło sali i na kroplówkę, która zapadła w mojej pamięci. Kropelka po kropelce do mojej żyły dostawał się jakiś życiodajny płyn, który z każdym dniem wzmacniał mnie coraz bardziej. Później dowiedziałam się od pielęgniarki, że po przywiezieniu mnie do szpitala spałam czterdzieści godzin. Teraz irracjonalność tamtego oddziaływania mojego organizmu zadziwia mnie jeszcze bardziej, niczym feniks z popiołów z odzyskaniem wtedy wolności po trzydziestu dziewięciu miesiącach, wybudziła się nowa Marlena po dokładnie czterdziestu godzinach szpitalnego nieprzerwanego snu.

Z zamyślenia o tamtych dniach mojego życia wyrwały mnie wychodzące zza chmur promienie ciepłego słońca. Moje ciemne włosy sięgały już do ramion, stałam wpatrzona w grób Przemka a powiewające na letnim wietrze kosmyki wyswobodziły się zza ucha. Analizowałam nagrobne cyfry, które stale uderzały mnie niczym obuchem w głowę. Zerkałam mimochodem na Sebastiana, który przykucnął przy grobie Przemka zapalając znicz z napisem „dla kochanego brata". Nachyliłam się nad jego sylwetką, skupiona nad rozdzierająca we wnętrzu mojego męża rozpaczą. Od śmierci Przemka minęło trochę ponad dwa lata a nadal odczuwałam gdzieś blisko jego obecność. Kula, która trafiła go w brzuch nie zabiła go od razu. Przez kilka miesięcy po wyczerpującej walce i czterech operacjach ratujących jego życie wybudził się ze śpiączki. Lekarze byli pełni nadziei, rokowania według ich ocen były dobre, niestety jego organizm wymęczony po licznych zabiegach przestał funkcjonować prawidłowo i Przemek zmarł w wyniku niewydolności wielonarządowej. Zdążył się ze mną pożegnać. W tamto tragiczne popołudnie przypadała moja kolej odwiedzin, doglądaliśmy go na zmianę wspólnie z Sebą i moim obecnym teściem. Wiedzieliśmy, że jest z nim źle, dlatego czuwaliśmy na trzy zmiany tak by każdy z nas mógł odpocząć i zająć się obowiązkami. Poprosiłam Sebastiana o możliwość pracy w restauracji, musiałam go odciążyć, pomóc mu, wiedząc, że nie dawał rady. Ucieszył się z pomysłu a ja dzięki temu zajęłam czymś innym swoje galopujące, rozbiegane myśli. Zrezygnowałam ze studiów. Seba nie protestował, gdyż widział jak wiele znaczy dla mnie bycie przy nim i przy Przemku. Tamtego dnia w szpitalu trzymając go za rękę jak to miałam w zwyczaju, opowiadałam jakąś zabawną historyjkę o kłótni między dwoma klientami w restauracji. Na jego ustach zagościł delikatny uśmiech, blada wychudzona twarz nie przypominała niczym Przema sprzed kilku miesięcy. Subtelne niegdyś rysy, przy wychudzonej twarzy mocno wyostrzyły zarys linii szczęki. Jedynie oczy i jego zgrabny nos przypominały, że spoglądałam na przyjaciela, który oddał za mnie swoje życie by w swym cierpieniu nigdy nie dać mi poznać po sobie bólu z jakim się każdego dnia zmagał.

W PUŁAPCE PRZESZŁOŚCIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz