Uciekinier Z Karawanu

124 15 74
                                    

Budzę się w swoim łóżku i próbuję sobie przypomnieć co się wczoraj wydarzyło. Powoli odzyskuje pamięć, ale mam ochotę ją wymazać.

Zabalowaliśmy.

I to ostro.

Po Odlocie wjechał alkohol.

Litry alkoholu.

Zaczęły się wygłupy, muzyka leciała i chyba nawet przyjaraliśmy.

Japierdole.

Czuję się jak trup, a w gardle mam pieprzoną Saharę.

Mam ochotę strzelić sobie porządnego liścia, jak nie prawego sierpowego. Zawsze na kacu czuję się okropnie, a mimo wszystko zawsze daje się ponieść i zawsze zgonuje.

Jak to mówią, kac morderca nie ma serca.

Przecieram oczy i powoli się podnoszę. Mam ochotę wymiotować, kręci mi się w głowie, a w dodatku Wilson śpi ze mną.

Zaraz, czekaj, co?

Jak to kurwa śpi ze mną?

Podnoszę szybko pościel, ale widzę, że mam na sobie wczorajsze ubrania. Wypuszczam powietrze z ulgą i wstaje z łóżka. Idę do kuchni i widzę na blacie małą karteczkę. Rozpoznaje na niej pismo Matta.

Nieźle się zabawiliście. Położyliśmy was w jednym łóżku, bo nie wiedzieliśmy gdzie ulokować twojego kolege. Leki na kaca masz na stole. Fajki też.

Mówiłam, że go kocham?

Jeśli nie to właśnie to mówię.

A jeśli tak, to się powtórzę.

Szybkim krokiem idę do kuchennego stołu, łykam tabletki i przy okazji ugaszam pragnienie. Myślę co jeszcze mogę ze sobą zrobić, ale na razie nie wpadam na żaden pomysł, więc po prostu biorę papierosy i wychodzę na balkon.

Zaciągam się nikotyną i przymykam powieki.

Wstyd kurwa.

Niby osiemnaście już na karku, a pije, jak jakaś małolata, która w życiu nie widziała na oczy wódki.

Wypuszczam dym spomiędzy warg i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że jest mi zimno. Otwieram oczy i widzę, że na zewnątrz jest fatalna pogoda. Nawet pogoda sobie ze mnie kpi.

Deszcz pada tak mocno, że nie widać praktycznie nic. Jest zimno, bo czuję gęsią skórkę na rękach. Ciemne chmury też nie zwiastują niczego dobrego.

Jednym słowem masakra.

Wzdycham i gaszę końcówkę papierosa w popielniczce. Wracam do mieszania i zamykam balkon. Po krótkich przemyśleniach postanawiam wziąć prysznic. Odświeży mnie i będziemy mogli jechać do kartelu.

W każdym stanie jest kilkanaście lub kilka karteli, ale zawsze jest jeden główny. W New Yorku też tak jest, a moim zadaniem jest sprawdzić ten jeden najważniejszy. Pracownicy stąd nie wiedzą, że przyjeżdżam, bo chodzi o to, żeby zobaczyć ich codzienną pracę, a nie teatrzyk, który będą odgrywać.

Wybiorę się tam dzisiaj z chłopakami, ale najpierw muszę się ogarnąć, bo wezmą mnie za menela, a nie capo.

Wchodzę po cichu do sypialni i biorę z walizki moje ulubione trampki, czarną sukienkę z długim rękawem i czarny płaszczyk. Jest chłodno, a ja nie zamierzam marznąć. Dobieram jeszcze małą torebkę i czarne okulary. Cała obładowana wychodzę z pokoju i idę do łazienki.

Dzisiaj myję się trochę dłużej niż zazwyczaj, żeby zmyć z siebie zapach marihuany i alkoholu. Myję też twarz i robię bardzo delikatny makijaż, ale mocno podkreślam usta. Włosy zostawiam rozpuszczone i podnoszę je z mojego czoła okularami. Psikam się jeszcze moimi perfumami i myję zęby.

Teraz wyglądam zajebiście.

Jestem takim miss menel.

Wracam do kuchni i zaczynam robić jajecznice w między czasie dzwonię do Scotta.

-Siema alkoholiczko- wita się rozbawiony.

Scott jebnę ci.

-Siema- odpowiadam- Jedliście już?

-Tak- odpowiada- A ty?

-No ja właśnie sobie szykuję, ale dzwonię wam powiedzieć, że za pół godziny widzimy się przy moim aucie. Mam dwuosobowe, więc musicie ogarnąć swoje.

-To pojedziemy do garaży z Mattem.

-Lucas nie jedzie?- pytam zdziwiona i przekładam jedzenie na talerz.

-Jest zmęczony, bo wczoraj nie mógł bezpośrednio lecieć z Portugali do New Yorku, tylko miał przesiadkę w Norwegii.

-Ale przecież to jest w zupełnie innym kierunku.

-Wiem- wzdycha chłopak- Podobno stamtąd najwcześniej mogli wystartować do Ameryki.

-No to faktycznie- kiwam głową mimo, że mój przyjaciel tego nie widzi- Tym bardziej, że on nie umie zasnąć w samolocie.

-Jakbyś go zobaczyła to pomyślałabyś, że to uciekinier z karawanu.

Obydwoje śmiejemy się z żartu, a po chwili rozłączamy. Siadam do stołu i wołam Wilsona.

-Wilson wstawaj na śniadanie!- krzyczę i zaczynam jeść swoją porcję.

-Już!- słyszę głos chłopaka, a po chwili staje w kuchni.

-Jedz, bo za chwilę jedziemy do kartelu- oznajmiam i wskazuję głową na jego talerz- Smacznego.

-Dzięki- odpowiada i zaczyna jeść.

Kończę posiłek w ciszy i odnoszę talerz do zmywarki, którą zostawiam uchyloną, żeby Nick wiedział gdzie włożyć talerz.

Przecież nie będę za niego sprzątać. Wystarczy to, że zrobiłam mu śniadanie.

Patrzę na niego przez kuchenny blat i widzę, że siedzi uśmiechnięty.

Wręcz powiedziałabym, że wygląda jak koń.

Może dalej jest na haju?

Ale, żeby tak długo trzymało go zioło?

Chuj go tam wie, ale nie zamierzam przepuścić okazji i robię mu zdjęcie.

Wysyłam jego mamie z dopiskiem, że nie wiem czy w niedzielę będę mogła wysłać, dlatego wysyłam teraz. Niech się kobieta cieszy, że tak dbam o tego popaprańca.

Wyrzucam myśli o Wilsonie z głowy i idę do biura. Wyciągam z szuflady kamizelkę kuloodporną i zanoszę ją chłopakowi, który akurat zamyka zmywarkę.

-Załóż pod bluzę- tłumaczę mu- Do mnie nie strzelą, ale z tobą może być różnie. Chociaż jak będziesz trzymał się ze mną nic nie powinno się stać.

-Dobra- odpowiada- Będę gotowy za kilka minut.

Kiwam głową i zaczynam pakować swoją torebkę. Wkładam tam pistolet,papierosy, telefon, portfel i klucze do różnych pomieszczeń w kartelach w New Yorku. Na ramiona zarzucam płaszcz, a na nogi wsuwam trampki. Biorę jeszcze szpilki, ale je założę jak już dojedziemy na miejsce. Praktycznie codziennie mam na nogach obcasy, a dalej nie umiem w nich prowadzić. Chyba już nigdy się nie nauczę.

-Jestem gotowy- słyszę głos Nicolasa i lustruję jego sylwetkę wzrokiem.

Ma na sobie czarną bluzę i tego samego koloru spodnie, założył też czarne sportowe buty i srebrną biżuterię. Wygląda nieźle i nie mogę zaprzeczyć.

Podchodzę do niego, a on wydaje się być zaskoczony moim ruchem. Podnoszę jego bluzę i moim oczom ukazuje się kamizelka. Patrzę czy na pewno dobrze ją założył, ale poradził sobie bezbłędnie.

-Dobrze Nickolson- mówię i zbieram się do wyjścia- Jedziemy ogarnąć ten syf.

-Wiedzą, że się tam zjawimy?- pyta i podąża za mną.

-Zrobimy im niespodziankę- uśmiecham się złośliwie i zamykam drzwi.

Jazda z tym.

Bella, giovane, pericolosaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz