~ CZĘŚĆ I: ROZDZIAŁ 2 Lisia umowa ~

941 19 2
                                    

VICTORIA

- Przepraszam za spóźnienie. - powiedziałam ze sztucznym uśmiechem skupiając swój wzrok na wuju, próbując tym samym wyczytać z jego twarzy jakiekolwiek emocje. Bezskutecznie, bo zawsze oczy Matthew miały ten sam wyraz obojętności, którym raczyły mnie od prawie dekady.

Nie można było mu zarzucić jednak braku elegancji - trzyczęściowy granatowy garnitur, biała koszula i bordowy krawat, który ładnie współgrał z profilem miłego biznesmena w sile wieku. To była jedna wielka fikcja, jak już zdążyłam się przekonać.

- Panowie - mężczyzna wstał, co uczynili też dwaj pozostali mężczyźni. - to jest moja chrześniaczka, Victoria.

Kolejne kłamstwo.

Zapewne cofnęła bym się parę kroków do tyłu przytłoczona uwagą jaką zaoferowali mi nieznajomi, gdyby nie ręka wuja, która niemal niewyczuwalnie spoczęła pośrodku moich pleców odcinając mi drogę ucieczki.

Moją dłoń ujął blondyn i ucałował jej wierzch.

Zamiast wykrzywić usta w grymasie protestu, który aż cisnął mi się na usta, skupiłam się na jego wyglądzie i przebolałam pokaz dobrych manier, do których nie byłam przyzwyczajona.

Miał jasne włosy ułożone w artystycznym nieładzie, oraz zaraźliwy uśmiech. Jednak tym, co najbardziej przykuwało moją uwagę, były oczy w odcieniu bezchmurnego nieba i kryjąca się w nich radość życia. Z pewnością należał do Organizacji, dlatego tym bardziej podziwiałam jego optymistyczną aurę.

- William Monet. - przedstawił się, po czym podał moją rękę brunetowi, jakbym była jakąś kuźwa rzeczą.

Drugi z mężczyzn był zupełnym przeciwieństwem swojego poprzednika - prawie czarne włosy, zimne spojrzenie i rażąca na odległość siła pieniędzy oraz autorytet jakie od niego biły, stanowiły mieszankę istnie wybuchową.

Widać było między nimi podobieństwo, ale także wiele różnic. Obaj wydawali się pewni siebie, mieli te same rysy twarzy, aczkolwiek jeden z nich wzbudzał sympatię, a drugi lęk.

Wuj nie raz przyjmował podobną postawę, ale wiedziałam, iż z jego strony mi nic nie grozi w przeciwieństwie do nieznajomego. Nie byłam przystosowana do tego życia i zwyczajnie czułam się jak zwierzyna łowna.

- Vincent Monet. - lodowaty głos przywołał mnie na ziemię i spowodował dreszcze na moich plecach.

Taki ton, to mógłby zapobiec ociepleniu klimatu.

Nic nie powiedziałam, a jedynie doczekałam tyle ile musiałam. Miałam wrażenie, że gdyby nie resztki samokontroli, zwyczajnie wpadłbym w jakiś cholerny atak paniki.

Usiedliśmy przy stole, złożyliśmy zamówienie i w końcu Mickel przeszedł do powodu naszego spotkania.

Boże miej nade mną pieczę.

Naprawdę liczyłam, że wuj mnie oszczędzi i zostanę żoną tego milszego. Miałam na to ogromną nadzieję.

Ale jak to mówią - nadzieja matką głupich.

- Victorio, Vinecncie.

VINCENT

Nie ukrywałem, że byłem lekko zaskoczony, gdy przy wolnym krześle stanęła drobniutka dziewczyna, a raczej kobieta. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że pomyliła stoliki.

Blond włosy w ciemniejszym odcieniu upięte w niski kok, pełne usta, lekko zadarty nos i ni ostry ni łagodny wyraz twarzy - kompletne przeciwieństwo Matthew.

The Broken Rules |CZĘŚĆ I|- V.M [KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz