* następny dzień (19 maja, czwartek; Penley, Walia)
* Vincent
Matka Wiktorii przyjęła nas z otwartymi ramionami i uśmiechem na ustach, choć przez cały czas towarzyszyło mi przekonanie, że coś jest nie w porządku.
Wcześniej blondynka wyjaśniła mi, iż jej rodzicielka nie wie o Organizacji i paru innych rzeczach, jak na przykład nasz układ, dlatego znowu musieliśmy udawać. Co dziwne, w ogóle mi to nie przeszkadzało.
Dom pani Britney był spory, ale jednocześnie mały - miał trzy pokoje, łazienkę i kuchnię, aczkolwiek większość tych pomieszczeń była przy tym duża oraz przestronna.
Dokoła budynku, były pola, a z pięćdziesiąt metrów od ogrodu, który osłaniał dom od południa, droga. Na północnej stronie stał garaż.
Jak już mówiłem, miejsce piękne, ale coś było nie tak.
- Wyspałeś się? - zapytała pani domu, gdy wszedłem do kuchenki, będącej przy okazji pokojem dziennym.
Britney Jax była drobną kobietką przy tuszy, którą wyróżniały ogniste włosy zza których wystawała siwizna. Z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, przed emeryturą pracowała jako wicedyrektorka miejscowego kino - teatru.
- Zmiana czasowa bywa trudna do zniesienia. - stwierdziła uśmiechając się cały czas w moją stronę.
Miała rację.
Dochodziła jedenasta przed południem, a ja dopiero wstałem i w dodatku dalej nie byłem wyspany.
- Gdzie jest Wiktoria? - zapytałem.
***
Po prostu kurwa emanowałem na kilometr cholernym entuzjazmem, gdy dowiedziałem się, że muszę iść po moją narzeczoną do miejscowego kościoła.
Ja, ateista w takim miejscu.
W małym, ceglanym kościółku nigdzie nie mogłem dostrzec mojej zguby, a to zaczęło mnie niepokoić.
Nie wiem, kiedy ostatni raz byłem w takim miejscu, ale raczej dosyć dawno.
Nie przeszkadzało mi, że Wiktoria była wychowanką takiego kręgu kulturowego. Dopóki mnie nie nawracała mogła być nawet siostrzenicą papieża, a ja i tak miałbym to w poważaniu.
Wszedłem do zakrystii, skąd dochodziły odgłosy rozmowy. Czułem na sobie wzrok blondynki oraz starszego księdza.
- Vin, co ty tu robisz? - zapytała zaskoczona.
- Przyszedłem po ciebie. - oznajmiłem, jakby nigdy nic.
- A co ja przepraszam bardzo jestem niepełnosprawna, żebyś musiał mnie odprowadzić do domu? - zdecydowanie nie była zadowolona.
- Kochanie - zrobiłem nacisk na pieszczotliwe określenie.
- Nie słódź tak. Proboszcz wie, że udajemy, powiedziałam mu.
Przeniosłem wzrok na księdza, który patrzył na nas z takim spokojem, że powoli zaczynało mnie to przerażać.
Ile już takich kłótni zobaczył w swoim życiu?
- Co zrobiłaś?
- Powiedziałam, wszystko. - wstała z miejsca, po czym zwróciła się do klechy. - Diolch yn fawr./Dziękuję. - powiedziała, a następnie wyszła jakby nigdy nic.
Nie rozumiałem dlaczego się tak zachowywała, ale nie za bardzo mi się to podobało.
***

CZYTASZ
The Broken Rules |CZĘŚĆ I|- V.M [KOREKTA]
FanfictionKsiążka przychodzi korektę, dlatego mogą w niej występować różne niezgodności w treści. Fragment: "- Dlaczego uciekasz? Tak bardzo mnie nie znosisz? - zapytałem składając lekkie pocałunki na jej szyi. - Nic dla mnie nie znaczysz. - powiedziała, a za...