* Wiktoria
Nie powinnam spławiać Moneta.
Nie powinnam mówić, że panuję nad sytuacją.
Nie powinnam udawać, że jestem bezpieczna.Powinnam pojechać do rezydencji Monetów.
Powinnam zawiadomić wuja o wypadku.
Powinnam nie wychylać się przez najbliższy czas.Nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy.
Bałam się jak cholera, ale nie zrobiłam z tym nic.
Rozpoczęło się polowanie - polowanie na moją osobę. Po raz pierwszy nie czułam się jak łowca, a ofiara. Wcześniej to ja ścigałam ich, teraz oni ścigali mnie.
Nie mogłam pozwolić Vincent'owi, na to, żeby mnie zabrał. Wtedy na celownik obrali by też jego rodzinę, a nie oszukujmy się, łatwiej jest mieć oko na czwórkę ludzi, niż czternastkę, bo tyle by nas było razem z Montgomery'm Monetem i jego żoną.
Siedziałam w gabinecie nie mogąc się skupić na pracy.
Od dnia wypadku nie działo się nic innego, choć powinno. To była cholerna cisza przed burzą, ale zdawałam sobie sprawę, że nie potrwa ona za długo. Znalazłam odpowiednią kartę, więc teraz naszła moja kolej.
Sprawy nie ułatwiał fakt, że dalej nie byłam w pełni sprawna, dlatego nie czułam się bezpieczna, zupełnie jak wtedy, gdy byłam mała.
Tak jakbym cofnęła się w czasie i znowu była nastolatką, która nie mogła wyrwać się ze swojego piekła, ani nikomu o nim powiedzieć. Mogła tylko czekać, milczeć, znosić wszystko w nadzieji na lepsze jutro.
Przeszłam sporo, ale nie mogłam sobie że wszystkim sama radzić w nieskończoność.
Kiedyś miałam tatę.
Mogłam mu powiedzieć wszystko, ale nawet jego mi zabrano, choć nazywałaby to raczej rozpoczęciem tego wszystkiego.
To mój ojciec pierwszy został pozbawiony życia, zostawiając mnie na pastwę losu.
Na początku znalazłam kilka osób, którym zdradziłam prawdę, ale później, gdy dowiedziałam się jaki biznes ciągnie moja rodzina i z kim jest powiązana, gdy zaczęli nas wybijać jak muchy...
... Zostałam z tym sama.
Teraz jednak moja przeszłość miała drugorzędne znaczenie. Liczyła się przyszłość, a jeżeli miałam ją zapewnić famili, a w szczególności Anthonio'wi, byłam gotowa poświęcić wszystko.
- Wik. - do gabinetu weszła Mientha z uśmiechem na twarzy.
Dlaczego ja nie mogłam urodzić się taką optymistką?
- Tak? - zapytałam hamując mój leniwy i lekceważący innych instynkt.
- Szef chciałby z tobą omówić projekt, który robisz dla tych Francuzów. - wstałam lekko, siląc się na jak największy spokój, po czym wraz z odpowiednią teczką skierowałam się do Nata.
- I jest moja najzdolniejsza pracownica. - jego uśmiech był szerszy niż zwykle, co od razu mnie zaniepokoiło.
- Tu - wskazałam na teczkę - jest wszystko, odpowiedź na każde twoje pytanie oraz rozwianie każdej wątpliwości. Ja pójdę teraz do siebie, a ty to przeczytasz, dobrze? - powiedziałam od razu.
- Wolałbym, żebyś sama mi coś opowiedziała o tym... Projekcie. - mężczyzna wstał z fotela i podszedł do mnie lekkim krokiem. - Może nawet dodasz coś od siebie? - jedną z jego rąk objęła mnie w talii, natomiast druga zaczęła gładzić policzek. Nie widziałam jego wyrazu twarzy, bo był za mną, ale mogłam przysiądz, że się uśmiechał.

CZYTASZ
The Broken Rules |CZĘŚĆ I|- V.M [KOREKTA]
FanficKsiążka przychodzi korektę, dlatego mogą w niej występować różne niezgodności w treści. Fragment: "- Dlaczego uciekasz? Tak bardzo mnie nie znosisz? - zapytałem składając lekkie pocałunki na jej szyi. - Nic dla mnie nie znaczysz. - powiedziała, a za...