* następny dzień (9 lipca, Anglia)
* Wiktoria
Byłam wściekła, a przy tym niemiłosiernie się martwiłam.
Gdy w środku nocy panowie wrócili z wieczora kawalerskiego, okazało się, że Vince dostał nagły, pilny telefon i gdzieś pojechał.
Nie wierzyłam w takie wymówki i byłam niemal pewna, że wuj lub dziadek maczali w tym swoje brudne palce.
Od rana jak na szpilkach patrzyłam po oknach, czy Monet przypadkiem już nie wrócił.
Nasze rodziny cudownie się dogadywały, co było tak samo radosne, jak i niepokojące, ale przynajmniej pozbawiało mnie obowiązku siedzenia między nimi, tym bardziej, że przed południem Monetowie szybko się zawinęli i pojechali w swoje strony.
Wszystkie wątpliwości jakie miałam wcześniej, odeszły w zapomnienie, na rzecz lęku jaki we mnie rósł z minuty na minutę nieobecności Vince'a.
Próbowałam się do niego dodzwonić, ale stale odpowiadała mi tylko poczta głosowa.
W końcu, około dwunastej, gdy zaczął padać deszcz, na podwórze zajechała czarna limuzyna dziadka.
Wiedziałam, że ten staruch miał z tym coś wspólnego.
Wybiegłam z domu zakładając byle jaki płaszcz. Myślałam, że połamię sobie nogi w trakcie szaleńczego biegu, który zakończył się, gdy uwiesiłam się brunetowi na szyi, przylegając do niego całym ciałem.
To było zaledwie paręnaście godzin, a ja czułam jakbym wewnętrznie umierała.
Zgromadzone pod powiekami łzy, spłynęły mi po policzkach.
Nawet nie zauważyłam, kiedy Vince ostrożnie mnie objął, opierając swoją brodę na mojej głowie.
- Nie płacz. - powiedział głaszcząc mnie po plecach w uspokajacym geście.
- Martwiłam się... - odparłam z trudem hamując drżenie głosu.
- Wszystko jest w porządku. - zapewnił, po czym mocniej mnie objął. - Musiałem załatwić coś ważnego w Londynie. Więcej nie będzie takich sytuacji, dobrze?
Pokiwałam głową.
W jego ramionach czułam się bezbronna, a zarazem bezpieczna. Serce waliło mi szybko. Zupełnie jakby właśnie tam było moje miejsce - jak najbliżej Vincenta Moneta, przy którym miałam wrażenie, jakbym wróciła do domu z jakiejś długiej podróży.
Dopiero po paru minutach uspokoiłam się na tyle, by zauważyć, że dalej stoimy na dworzu a z nieba strugami leje się deszcz.
Odsunęłam się od mężczyzny.
- Chodźmy do środka. - zaproponowałam.
Nie dopowiedział, a jedynie pozwolił mi złapać się za rękę i pociągnąć w stronę budynku.
Gdy tylko znaleźliśmy się na korytarzu, nie musiałam nawet patrzeć w stronę salonu, aby wiedzieć jaki cyrk zdążył mieć swój pokaż pod moją chwilową niedyspozycję.
- Dziadziuś, możesz już wyjść zza firanki, widziałam cię. - powiedziałam, do Brona, którego głowa była przykryta prześwitującą zasłoną okienną. Staruszek zrobił kwaśną minę i wycofał się do tyłu omal nie potykając się o fotel.
Mickel zachichotał niczym nastolatka, albo rozwydrzony, psotny dzieciak.
- A ty, wujaszku, możesz mi wyjaśnić, co robisz przy tej szybie? - zapytałam retorycznie zwarcając się do mężczyzny stojącego po drugiej stronie okna.

CZYTASZ
The Broken Rules |CZĘŚĆ I|- V.M [KOREKTA]
FanfictionKsiążka przychodzi korektę, dlatego mogą w niej występować różne niezgodności w treści. Fragment: "- Dlaczego uciekasz? Tak bardzo mnie nie znosisz? - zapytałem składając lekkie pocałunki na jej szyi. - Nic dla mnie nie znaczysz. - powiedziała, a za...