Rozdział czternasty

2 0 0
                                    

Tym razem celem nie był trup, a ktoś, kto niebawem mógł się nim stać. Mowa była o pewnym bezdomnym, który podobno straszył sąsiadów, bezprawnie zamieszkując jeden z pustostanów w okolicy, niedaleko komendy.

Początkowo mieliśmy iść z Detektywem sami, ale Adam w międzyczasie zgłosił się na ochotnika do towarzystwa.

Kilka ulic dalej natknęliśmy się na jedno z niewielu w tej okolicy przejść dla pieszych, z sygnalizatorem. Czerwone. Stanęliśmy. Po kilku długich minutach, zirytowana rozejrzałam się w obie strony. Ulica była całkowicie pusta, a mimo to nadal świeciło się czerwone. 

Nie przejmując się tym zbytnio, zrobiłam krok w przód.

– Poważnie? Na czerwonym, pod nosem policji?! – wykrzyknął za mną Detektyw.

Biorąc pod uwagę sam ton, śmiało mogłam sobie wyobrazić jak w tym samym czasie rozkłada szeroko ręce z bardzo załamaną miną.

– Droga jest całkiem pusta, a nam się spieszy przecież! – odkrzyknęłam, będąc już w połowie drogi. –  Poza tym, kto nigdy nie przeszedł na czerwonym świetle niech pierwszy rzuci kamień! 

Obaj, choć widocznie niechętnie, ruszyli za mną. Po dźwiękach szurania wnioskowałam, że Adam właśnie podnosi jeden z nich z ziemi i podrzuca w dłoni, ważąc.

– Stany też się liczą, młody – wtrącił, zanim chłopak zdążył dosłownie nim rzucić.

– A ty skąd wiesz, co...?

– Ciotka jest dość gadatliwa. Wiem o większości tego, co tam się działo. 

– Rany, jaka inwigilacja... – burknął, wyraźnie zażenowany tą informacją. – Jeśli już chcesz o tym rozmawiać, to może później – dodał, znacznie ciszej, widocznie nie chcąc, żebym usłyszała. 

Przykro mi, tyle szczęścia na raz, to nie ma. Choć nadal pamiętałam co zaszło niecałą godzinę wcześniej w centrum, ciekawość zwyciężyła.

– Czyli jakaś wiedza bardzo tajemna? – zapytałam, przystając w miejscu i odczekując aż zrównam się z nimi.

Detektyw, patrząc na syna, w geście poddania uniósł dłonie i zrobił kilka szybszych kroków, by delikatnie nas wyprzedzić.

– Teraz to tym bardziej jestem ciekawa. – zagadnęłam, uśmiechając się przy tym złośliwie, widząc jego grymas. 

– Może lepiej ten temat zostawmy – odparł, obracając w palcach ten sam kamień, którym wcześniej zamierzał rzucić.

– Czemu?

– Bo nie byłem tam specjalnie grzeczny – mówiąc to, podrzucił kamień w dłoni raz jeszcze, po czym zamachnął się delikatnie i wypuścił go na trawnik niedaleko, po czym obie dłonie włożył do kieszeni spodni. 

– Czyli jednak przechodziłeś na czerwonym, wiedziałam! – zawołałam, usiłując zachować przy tym powagę.

– Między innymi. Łącznie byłem tam około roku, a wyjechałem niedługo po śmierci Sylwii. Głównie, żeby nie być tutaj, bo wszystko cały czas przypominało o tym, że ona już nie wróci. Będąc tam też mnie to męczyło, więc robiłem masę głupich rzeczy, do których wracać nie zamierzam, żeby zwyczajnie chociaż na chwilę zapomnieć. Żeby nie było, jeśli chodzi o samo łamanie prawa, ograniczyłem się do przechodzenia na czerwonym. Inaczej ojciec już dawno by mnie zabił. Co do reszty, z jednej strony aż głupio w ogóle się przyznawać, a z drugiej, znając moje szczęście informacja i tak w końcu wypłynie, a znając naszych chłopaków... już lepiej, żeby wypłynęła ode mnie. Pamiętasz dzień awarii w komendzie? Szukaliśmy tego twojego projektora. – Adam aż przewrócił oczami na samo wspomnienie tamtej sytuacji. 

SocjopatkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz