Rozdział siedemnasty

2 0 0
                                    

Kiedy dosłownie wpadliśmy do domu, widziałam, jak Adam aż podskoczył.

– Zdajesz sobie sprawę, że to już drugi twój wyskok w tym stylu?! Najpierw akcja z motorem, teraz to! Pomijam fakt, że za każdym z tych razów to była twoja totalna samowolka!

– Co się...? – zaczął Adam, który zdążył już wstać z miejsca i w osłupieniu przyglądał się całej sytuacji, z rozłożonymi rękami.

– Nie wtrącaj się! – ryknął natychmiast Staruszek. 

– Miałam pozwolić mu...? - zaczęłam, jednak nie dał mi mówić dalej.

– Przypominam ci, że jesteś pod moją opieką i, co ważniejsze, nie ty tu decydujesz! Skoro to nie jest dla ciebie wystarczająco jasne, zapewniam cię, że jeszcze jedna taka akcja i nie będziesz musiała czekać do końca roku - dodał, zdecydowanym głosem, nawet nie zaszczycając syna spojrzeniem.

Skinęłam głową na znak, że rozumiem i skierowałam się w stronę tylnych drzwi wyjściowych. Chcąc, nie chcąc, po drodze minęłam Adama, który od razu zatrzymał mnie, chwytając za ramię.

– Ej, co się stało? – zapytał, ściszonym, miękkim głosem. 

– Nie teraz. Nie chce zrobić ci krzywdy – wymamrotałam. 

– Nie zrobisz. 

– Adam, na litość boską! Przed chwilą poskładała faceta większego od ciebie, co prawda konkretnie narąbanego...! – krzyknął Detektyw, ręką wskazując drzwi, przez które weszliśmy, po czym zawiesił głos, widocznie nie znajdując dalszych słów. 

– Co?!

Widziałam, jak, bardzo zszokowany, patrzy najpierw na niego, później na mnie.

– Puść mnie – poprosiłam stanowczo.

Posłusznie, choć bardzo niechętnie, posłuchał mojej prośby.

– Co tam się stało? – spytał, na chwilę przed tym, nim całkiem wyszłam z pomieszczenia. – Jakoś trudno mi uwierzyć, że...

– To lepiej zacznij! Twoje uczucia do niej, to jedno, ale przypominam, że ona tu jest w konkretnym celu... a ja chyba przestaje nad nią panować – dodał, lekko już załamanym głosem.

Zdumiona, a zarazem przestraszona mina Adama i jego uniesione w geście poddania ręce, były ostatnim, co zobaczyłam, mijając się z futryną. 



Choć od tamtego zdarzenia minęło kilka dni, na komendzie zapanowała zupełna cisza, kiedy tylko się tam pojawiłam. Trudno było powiedzieć, czy bali się bardziej mnie, czy reakcji Detektywa, gdyby któryś z nich spróbował jakkolwiek pozytywnie skomentować tamto wydarzenie.

Dość szybko dowiedziałam się, że prawdziwe są obie opcję. Staruszek widać faktycznie był zdania, że przestał panować nad sytuacją, skoro do kolejnego wezwania, poza mną zabrał jeszcze Adama i dodatkowego mundurowego. Chłopakowi cała sytuacja podobała się ewidentnie znacznie mniej niż jego ojcu, jednak, jak sam raz przyznał, nie moich wyskoków się tu obawiał. Podobno jedyne, czego się bał to tego, że jeśli nie przestaną traktować mnie jak chodzącą bombę, to w końcu się nią stanę. Widocznie był jedyną osobą w tym towarzystwie, która nadal uważała, że nie jestem zagrożeniem. 

SUV zatrzymał się niedaleko dwupiętrowego budynku, zlokalizowanego tuż przy głównej, dwupasmowej drodze. Długi, na co najmniej kilkadziesiąt metrów, z idealnie płaskim dachem i tarasem pociągniętym przez całe piętro. Schody na niego znajdowały się mniej więcej w połowie długości. Pomiędzy budynkiem, a drogą był pewnego rodzaju pasaż, z kilkoma ławkami ułożonymi na planie kwadratu z wielką donicą pośrodku. Łącznie były takie trzy zestawy, rozstawione w niezbyt równych odległościach.

SocjopatkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz