Dywizjon czysta trzy

81 9 20
                                    

– To Aleksander Kwaśniewski! – zawołali w idealnej harmonii Donald, Adam i Sławek. Kwachu uśmiechnął się pod wąsem.

– Widzę, że sytuacja tu nie za wesoła. Wasz minister obrony, Władysław Kosiniak-Kamysz czy jak mu tam, zdał mi krótką relację – mruknął tajemniczo. Donald zrobił do niego wielkie oczy.

– Co mamy robić, panie prezydencie? To już koniec! Znaleźli nas! – jęknął. Rzadko tracił zimną krew, ale to była jedna z tych chwil, bo jak tu ją utrzymać, gdy nad głową szumi bitwa?! Najwyraźniej jakoś się dało, bo Kwaśniewski wyglądał, jakby myślał o wczorajszym obiedzie.

– Spokojna głowa, Donek. Wiesz, jak mówili o mnie na studiach? – Uśmiechnął się i nachylił nad zgromadzeniem. – Dywizjon czysta trzy.

– "Czysta" trzy? – zdziwił się Adam Bodnar, który rzeczywiście czytał tę książkę i nie przypominał sobie w niej tak daleko posuniętej fonetyzacji. Aleksander posłał mu pełne politowania spojrzenie.

– Owszem, synu. Dlatego mam plan.

– Jaki? – spytał Donald Tusk. Kwaśniewski poszerzył swój tajemniczy uśmiech.

– Tak jak koledzy na studiach mówili. Wy lejecie mi trzy szoty czystej, a ja, jak to się fachowo mówi, lecę z tymi skurwysynami jak Tomasz Hajto ze starą babą na pasach.

Donald, Adam i Sławek wpierw spojrzeli po sobie, po czym kiwnęli wszyscy głowami, co wyglądało tylko trochę zabawnie. Rzeczywiście był to solidny plan, a oni niewiele i tak mieli już do stracenia. Sławek od razu wysłany został do barku po butelkę porządnej Finlandii 40%, ulubionego trunku prezydenta, Donek zaś zorganizował kieliszki. Trzy, a co, premier nie biedak. Następnie Adam gestem rasowego barmana rozlał wódki do rozłożonych naczyń, które stały na blacie jak ofiary dla boga wojny.

Kwachu, jak przystało na prawdziwego zabijakę, z Finlandią poradził sobie wzorowo. Raz po raz opróżnił kieliszki, bez popity ani choćby ogóra na zagrychę, przy czym nawet się skubany nie skrzywił. Odetchnął za to głęboko, po czym skinął na zgromadzonych, dając znać, że ofiara go zadowala.

Coś nad nimi wybuchło chyba właśnie, ale Aleksandra to nie przeraziło. Z kieszeni wyciągnął nagle przenośny przeciwlotniczy zestaw rakietowy FIM-92 Stinger, którego żaden z obecnych nie zauważył wcześniej, włącznie być może z samym Kwaśniewskim. Sławek podał mu resztę ekwipunku w postaci hełmu i innych takich dupereli, które (były) prezydent włożył z gracją.

– Ależ będę miał jutro chorobę filipińską... – rzucił tylko na odchodne, po czym opuścił schron bez żadnego już więcej słowa.

Do końca bitwy trójka pozostałych polityków nie odzywała się ani razu, przysłuchując się tylko wybuchom, krzykom i streamowi Szymona Hołowni.

––

Mateusz Morawiecki poważnie rozważał ucieczkę z pola bitwy. Nie wiedział, co się wydarzyło, ale odkąd w Nowym Porcie pojawił się nagle tajemniczy żołnierz z pozornie niepraktyczną wyrzutnią rakietową, bitwa zamieniła się w koszmar dla strony ChRP.

Na ziemię spadały wraki przyjaznych samolotów, z których jeden uszkodził ikoniczną nowoporcką przychodnię. Kilka minut temu Mateusz stracił także połączenie z dronem, który prawdopodobnie oberwał rykoszetem przy jednym z wybuchów. Premier nerwowo ściskał radio i szeptał tylko do mikrofonu:

– Pułkowniku...? Panie pułkowniku, co tam się dzieje...?

Żeby Polska była Polską, żeby Polska była Polską... wszystkie cele, jakie Morawiecki sobie stawiał, nagle stały się takie nieważne. Inwazja na Gdańsk to był o jeden most za daleko. Jak widać wróg miał miażdżącą obronę przeciwlotniczą nawet w tych dzielnicach, gdzie nie znajdowało się absolutnie nic ciekawego, więc jaka ochrona czekać musiała w porcie? Zdenerwowany Mateusz chwycił znów za mikrofon.

Rzecz niepospolita | Morawiecki x TuskOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz