– Atom! – ryknął Przemysław Czarnek wreszcie, aż usłyszała cała Prawiczyna, a kobiety rozwieszające pranie podeszły zobaczyć, co się dzieje. – Gdzie, w pizdę palec, macie ten cholerny atom?!
Grzegorz Braun mrugnął powoli, wpatrując się w swego króla jak cielę w malowane wrota.
Przemek oddychał ciężko. Od dwóch godzin starał się to powiedzieć jakoś naokoło, żeby nikt nie słyszał, ale nie dało mu to nic. Usłyszał tylko popis oratorski Grzegorza na temat Żydów i sodomitów, którzy są w Prawiczynie batożeni z niewystarczającą siłą przez głodujących katów, którzy nie poradzili sobie na wolnym rynku, co zagraża tradycyjnym wartościom, a niektórzy z tychże sodomitów są podobno nawet zadowoleni i ustawiają się w kolejkach. Wszystko to było oczywiście bardzo ciekawe, ale nie teraz, kiedy liczyła się każda minuta. Bo o atom chodziło, o nic więcej i o nic mniej.
Nie wiedział nikt, jakim cudem, ale według informacji wywiadowczych ChRP Prawiczyna dysponowała bronią jądrową. Był to duży deal, bo tejże nie posiadała żadna ze stron konfliktu, a przecież mogłaby odmienić znacząco jego losy i doprowadzić wreszcie do spektakularnego zwycięstwa jedynej słusznej Polski. Dopiero podczas tej dwugodzinnej rozmówki zaczął Przemysław zastanawiać się, jakim cudem miała tu znajdować się niby bomba atomowa, kiedy mieszkańcy tej sielskiej wioski tłoczą się pod strzechami i nie śni im się nawet budować faktycznej zbrojowni (dziury w ziemi na dzidy z patyków Czarnek nie liczył).
Grzesiek potarł nieporadnie zabielonego wąsa, po czym spojrzał na Przemysława jak zbity pies.
– Ale... wasza wysokość, my nie mamy...
– Czego nie macie?
– Nie mamy broni atomowej...
Czarnek zbladł. Nie zbladł tak jeszcze nigdy dotąd, nawet wtedy, gdy zobaczył wyniki exit polla w październiku 2023. Nie ma? Nie ma. Wpadł w lingwistyczne zadziwienie każdą cząstką tych dwóch prostych wyrazów, analizował wielokrotnie ich znaczenie, ale za każdym razem wychodziło mu to samo.
Spierdolił.
– Dosyć tego!
Nie zdążył Przemysław zakrzyknąć w bólu, a w wejściu do królewskiej chaty pojawił się Władysław Kosiniak-Kamysz, oprowadzony po Prawiczynie z jak największymi szczegółami, ale nadal rześki. Przemek skulił się w sobie.
– Ten człowiek jest szpiegiem! – zakrzyknął Władek. W tej chwili wbiegł za nim zdyszany Krzysztof Bosak, który w biegu zgubił swą szlachecką szabelkę i ostał mu się ino sznur.
– Moja szabla! – zawołał płaczliwie.
Grzegorz zapowietrzył się na to oskarżenie.
– Niemożliwe! Gdzie twoje dowody, łajdaku?! – Z przyzwyczajenia wycelował we Władka gaśnicą, na szczęście już pustą. Władysław uśmiechnął się chytrze.
– A jak myślicie, dlaczego tu przyszedłem? Schwytać gnoja i dowiedzieć się, co kombinuje! – powiedział.
Krzysztof z Grzegorzem wbili obaj wzrok w ziemię. Myśleli. Nie wiedzieli, czy wierzyć królowi – koronowanemu wczoraj, ale jednak – czy może jednak niezależnemu arbitrowi, który przybył na ich ziemie w celach, jak się okazuje, wywiadowczych.
Władysław jednak nauczył się szybko. Wiedział dokładnie, co należy powiedzieć, by zamienić ich w bezrefleksyjne maszyny do szerzenia prawicowych poglądów.
– A ja – krzyknął – mam Polskę w sercu, panie bracie!
I wtedy się zaczęło.
–––
CZYTASZ
Rzecz niepospolita | Morawiecki x Tusk
HumorGrudzień roku 2025, czyli w momencie pisania niedaleka przyszłość. Po zaprzysiężeniu na Prezesa Rady Ministrów premiera Donalda Tuska w Polsce systematycznie rosły napięcia społeczne pomiędzy dwoma stronami politycznego spektrum, co doprowadziło do...