Rozdział 5 When I'm lost
Zamruczał, gdy otulił go szum drzew. Delikatny, ciepły wiatr niósł ze sobą śpiew sierpówek i raniuszków, których melodie współgrały ze sobą w najsłodszym z rytmów, otulając zmysły błogą warstwą beztroski. Dopiero po długich chwilach zorientował się, że jego policzków nie smagały rześkie źdźbła trawy, a twarz, zamiast wtulona w polne kwiaty, przyciskała się do delikatnej satyny, którą obleczona była poduszka. Otworzył oczy, a jego usta rozszerzyły się w lekkim uśmiechu. Dźwięki powoli cichły, gdy podnosił się z łóżka i z zaciekawieniem chwycił budzik, kształtem przypominający lampę solną, którą widział dawno temu w sklepie, gdy pomagał Petunii nosić zakupy. Uniósł wzrok, spoglądając na wiszący zegar i, rzeczywiście, pozostało mu wystarczająco dużo czasu, aby mógł zjeść coś przed zajęciami.
Przełknął ciężko ślinę, czując, jak w jego gardle tworzy się wielka gula. Naprawdę bał się. Czekały go dzisiaj lekcje z pierwszym, trzecim i ostatnim rokiem. Nie, to nie na jego nerwy. Pójdzie do Dumbledore'a i powie mu, że rezygnuje, wróci do Utrecht, gdzie bez przeszkód nadal będzie mógł wieść swoje samotne, nędzne życie. To brzmi jak plan.
Jęknął, przeczesując nerwowo włosy i, postanawiając wziąć się w garść, ruszył do łazienki. Desperacko trzymał się myśli, że jest dzisiaj piątek i wystarczy, że wytrwa te trzy, nieszczęsne godziny. Och, nie, nie musi ich wytrwać, on musi je poprowadzić! To było o wiele gorsze!
Gotowy do wyjścia, zatrzymał się przy biurku w gabinecie. Wczorajszego wieczoru otrzymał listy od Rona i Hermiony, a dołączone do koperty zdjęcie, na którym roześmiani Weasleyowie trzymali za niego kciuki, biło przyjemnym ciepłem, które falami rozpływało się wokół jego ciała, wydając się lekko rozgrzewać zmarzniętą od nerwów skórę. Uśmiech przemknął przez jego twarz, gdy opuszki palców musnęły fotografię, odwracając ją w jego stronę.
Korytarze wypełnione były uczniami i rozmowami, a śmiech odbijał się od ścian zamku, niosąc echo przez otwarte sale i piętra. Spędziwszy ostatnie trzy lata w znacznym odosobnieniu, po ciele Harry'ego rozchodziło się nieprzyjemne uczucie, jednak mimo to gwar był czymś, co wydawało się nadawać Hogwartowi sens, wpuszczać w niego życie. Jeszcze wczoraj, bez hałasu, zamek wydawał się być mroczny i opuszczony, a teraz, pomimo nieba zaszytego grubymi, zimowymi chmurami, lśnił.
Wolał jednak obrać dłuższą drogę do Wielkiej Sali, unikając zawieszonego mostu.
Zaciekawione spojrzenia, niczym kamery, śledziły każdy jego ruch. Nie znosił podziwu skrzącego się z oczu tak wielu młodych czarodziejów i czarownic, który sprawiał, że w jego piersi rozkwitało poczucie winy. Pielęgnując je w sobie niczym trującą roślinę, z biegiem czasu rozrastało się, a jej korzenie wydawały się wrastać w żyły Harry'ego, pozbawiając go życiodajnej krwi i zastępując szlamem.
Nie zrobił niczego, z czego mógłby być dumny. Chociaż Czarodziejski Świat malował go na bohatera, on sam w głębi duszy wiedział, że będąc horkruksem, przedmiotem, niczym innym, miał więcej szczęścia, niż rozumu.
Jeśli to, co go spotkało można było nazwać szczęściem, bo chociaż Magiczna Wielka Brytania rozkwitała wyrwana ze szponów Lorda Voldemorta, to Harry, pomimo że fizycznie udało mu się przeżyć, czuł, że ostatkiem sił czarnoksiężnik pociągnął jego duszę za sobą, wprost pod zapadającą się nad ich głowami ziemię.
Po raz kolejny jego umysł zaatakowała myśl o rezygnacji. Pójdzie do Dumbledore'a i już dzisiaj wyląduje w swojej własnej, przytulnej sypialni, której okna skierowane były na zachód...
Przywitał się, siadając przy długim, drewnianym stole nauczycielskim na końcu Wielkiej Sali. Widok tak dużej ilości potraw przytłoczył go, ale jeszcze gorsze okazały się być zapachy, które zaatakowały jego nozdrza.
CZYTASZ
Runaway | SNARRY
FanfictionTrzy lata temu czarodziejski świat mógł odetchnąć z ulgą, kiedy martwe ciało Lorda Voldemorta runęło na ziemię. I chociaż Harry Potter myślał, że jego życie wróciło w końcu do normalności, jeszcze nigdy wcześniej tak mocno się nie mylił. Post War A...