Rozdział 11 - You take the man out of the misery

354 30 21
                                    


Rozdział 11 You take the man out of the misery

Wbił wzrok w spowite ciemnością drzwi. Ukryty pod peleryną niewidką zadrżał niekontrolowanie. Chłód lochów przeszywał jego ciało, a podciągnięte do piersi nogi drętwiały. Oparł głowę o zimną ścianę, mrugając szybko oczami.

Ubrania, przemoczone od drogi, jaką pokonał z Hogsmeade do zamku, przylegały do chudego ciała. Grzywka, której końcówki rozsypały się po czole Harry'ego już prawie wyschła. Potrząsnął szybko głową, pocierając dłońmi ramiona. Jego oddech uformował się w parę i westchnął ze złością. Czuł nadchodzące przeziębienie, jednak wydawało się to być najmniejszym z jego zmartwień.

Pociągnął nosem, myśląc, że być może popełniał błąd, być może Snape już dawno zaszył się w głębi swoich komnat, rezygnując ze zwyczajowego patrolu. Schował twarz w dłoniach, po raz kolejny żałując, że w przypływie złości nie wziął z gospody kurtki. Podmuchał w dłonie, próbując je nieco rozgrzać.

Usłyszał kroki i, pomimo tego, że tak długo ich wyczekiwał, jego mięśnie spięły się. Podniósł się powoli, wytężając wzrok, aby dostrzec spowitego w ciemność Mistrza Eliksirów. Blada twarz odcinała się na tle pogrążonego w mroku korytarza, przypominając Harry'emu stare, mugolskie horrory o wampirach, w których tak lubowała się ciotka Petunia. Dopóki nie dorósł, nie zrozumiał, dlaczego w tych filmach były kobiety, które rzekomo tak nie cierpiały wampirów.

Snape wyciągnął dłoń, dotykając wyżłobionych znaków na futrynie, a te zapłonęły, rozjaśniając okolicę. Wykorzystując moment, zsunął z siebie pelerynę niewidkę.

Nawet jeśli Mistrza Eliksirów zaskoczyła jego obecność, nie dał tego po sobie poznać. Chwilę patrzyli sobie w oczy, dopóki powoli gasnące symbole ponownie nie pogrążyły ich w ciemności.

Mężczyzna nie odwrócił się, nie nacisnął też klamki. Harry słyszał jedynie swój urywany oddech, a peleryna niewidka powoli wysuwała się z jego zdrętwiałych palców.

- Potrzebuję... Pomocy - wyszeptał w końcu.

Jak w zwolnionym tempie drzwi zaskrzypiały cicho, uchylając się, a ciepły snop światła padł na jasne adidasy Harry'ego.

Snape bezszelestnie wsunął się do komnaty, a ogień płonący w kominku obdarł go z ciemności, w jaką zaledwie chwilę temu wydawał się być spowity. Harry niepewnie wkroczył do gabinetu, a drewniana podłoga zaskrzypiała pod jego butami, gdy zamykał za sobą drzwi.

Trzeszczący w kominku ogień rzucał długie cienie na komnatę, a pomarańczowy promień delikatnie muskał dół szaty stojącego przy biurku Mistrza Eliksirów.

Harry przygryzł wnętrze policzka, wpatrując się w plecy mężczyzny, podczas gdy wirujące w jego głowie myśli próbowały obrać się w jedną, zgrabną całość.

- Te eliksiry, które kiedyś pan mi dał... - zaczął, ale jego głos załamał się.

Tak ciężko było poprosić, przyznać się do porażki. Ściśnięte ze wstydu gardło szczypało, gdy wzrokiem wędrował po gabinecie. Im dłużej milczał, pogłębiając ciszę, tym bardziej pragnienie ucieczki, puszczenie się pędem krętymi korytarzami wprost do swoich kwater wypływało na wierzch wirujących myśli.

Snape odwrócił się, w dłoniach trzymając zgrabny flakon, w którym tafla pomarańczowej mikstury zabłysnęła w świetle paleniska. Harry opuścił głowę, zaciskając mocno oczy.

- Te eliksiry, które kiedyś mi podałeś... Potrzebuję ich - wyrzucił.

Prawie westchnął, czując jak ciężar wypowiedzianych słów opuścił jego ciało. Cisza dzwoniła mu w uszach, gdy łzy wstydu powoli zbierały się pod desperacko zaciśniętymi powiekami.

Runaway | SNARRYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz