Wiele dni minęło, zanim nareszcie zmęczeni i przemarznięci do szpiku kości dotarli na miejsce. Wietrzna Góra nie bez powodu została tak nazwana. Gdy Hongjoong zobaczył jej szczyt na horyzoncie, myślał, że oto już zbliżając się do celu ich podróży. Nic bardziej mylnego. Cel może i już majaczył przed nimi, jednak przeprawa przez góry nie była łatwa, szczególnie z ich wozem i bagażami. Poszczęściło im się i tak, że przejścia nie były zasypane śniegiem lub odłamkami lodu, a biała pokrywa spoczywała dopiero w wyższych partiach gór, bliżej szczytów. Jednak i tak było przeraźliwie zimno, szczególnie dla przywykłego do ciepłego słońca księcia. Kolejne warstwy ubrań i koców już niewiele mu dawały, bo chłód przesiąknął go całego i przez to cały zdrętwiał. Mijały kolejne dni, wszystkie do siebie podobne i tak samo nieprzyjemne, i Hongjoong już wątpił w osiągnięcie celu. Ciągle widzieli tę przeklętą górę, ale zdawało się, że wcale się do niej nie zbliżają. A nawet kiedy stanęli u jej stóp, zamek, do którego zmierzali, wydawał się taki odległy, jakby zawieszony gdzieś w chmurach.
Książe Hongjoong stał z głową uniesioną wysoko, otulony futrem z leoparda, śmiesznie pstrokatym na tle bladego krajobrazu. Słońce go raziło, więc przysłonił sobie oczy dłonią, żeby mieć dobry widok na Lodowy Pałac. Sama budowla nie robiła na nim wielkiego wrażenia, niewiele zresztą był w stanie zobaczyć, lecz samo jej umiejscowienie i fakt, ze została zbudowana na takiej wysokości, porządnie nim wstrząsnął.
- Poślę Arribę - oznajmiła jego matka, zawracając do wozu i otulając się szczelniej swoim futrem. Jej było zupełnie czarne. Lubiła prostotę i elegancję. Dlatego też wybrała kruka na swojego ptaka wędrownego. Był zupełnie jak ona. Niezbyt wylewny, precyzyjny i ubrany na czarno.
Nie przypinając Arribie żadnej wiadomości do nóżki, rzuciła ją w powietrze, a ona poszybowała i już wkrótce stracili ją z oczu, gdy przeleciała za skałę.
- Tak po prostu? - książę zwrócił się do swojej matki. Ona stała wciąż wpatrzona w górę ze złożonymi dostojnie rękami.
- Król Lodu po nas pośle. Zna moją Arribę.
Arriba była wdzięcznym ptakiem. Królowa ją uwielbiała. Hongjoong czasem się zastanawiał, czy nie okazywała jej więcej czułości niż jemu. Ale cóż, w końcu był księciem. Nie mogła go rozpieszczać, bo nie przygotowałaby go w ten sposób do odpowiedzialności, jaka na nim miała w przyszłości spoczywać. Co nie znaczyło, że nie był samotny.
Musiała minąć jakaś godzina, zanim pojawiła się ich eskorta. Cztery, ubrane w skórzane kombinezony, kobiety zaprowadziły ich do tunelu wydrążonego w górze, dzięki któremu zakręcanymi schodami wspinali się wyżej. Wzięły do specjalnych plecaków ich bagaże, a po to, co się nie zmieściło, miały wrócić później. W prowadzącym do pałacu tunelu byłoby zupełnie ciemno, gdyby nie pochodnie trzymane przez posłanniczki, jedna na początku kolumny, druga zamykająca pochód. I znowu zdawało się Hongjoongowi, że ta wspinaczka się nie skończy i że udusi się w tym płaszczu, bo robiło mu się coraz goręcej. Złapał go bezdech, ale ten nie był związany z samym wysiłkiem, raczej jego pierś trzymała zaciskająca się wokół skalista ciemność.
W końcu gdzieś przed nimi zrobiło się jaśniej. Wyszli do oszałamiająco jasnego nieba i spojrzeli na wyryte doliny i wąwozy daleko poniżej ich zmęczonych stóp. Ogrom powietrza przywrócił Hongjoongowi spokój. Jego płuca wypełniły się ulgą.
Ale to nie był koniec. Pałac wybudowano jeszcze drugie tyle nad nimi, jednak nie widział do niego żadnej drogi. Ściana, przy której stali, była niemal pionowa, w dodatku wyżej pokryta lodem i śniegiem. Posłanniczki natomiast nie zdawały się tym przejmować. Poprowadziły ich wąską drogą, między skałą a przepaścią. Hongjoongowi zmiękły kolana, lecz z zagryzionym od środka policzkiem utrzymywał swoją wyuczoną dostojną postawę i spokojnie stawiał kolejne kroki. Cała ta wyprawa do Lodowej Księżniczki by jej powiedzieć wprost, że nie zamierza się z nią żenić, wydała mu się teraz absurdem jak nigdy wcześniej.
Okazało się, że do pałacu zabrać ich miała pewna konstrukcja, której Hongjoong nigdy wcześniej nie widział, a przynajmniej nie w takiej formie. Przypominała wiadro, które spuszcza się do studni w celu nabrania wody, tylko znacznie większych rozmiarów, na tyle duże, że mogło pomieścić około dwunastu osób bez większego ścisku.
Ukrywał wahanie wstępując na platformę. A najgorsze dopiero miało się zacząć. W Krainie Ognia nie lubowali się w wysokich budowlach. Ich ziemia to były głównie wyżyny i równiny, no i nie wznosili pałaców sięgających nieba. Najwyższym punktem w stolicy była wieża astronomiczna i już tam księcia przechodziły ciarki, a przecież i nie przekraczała ona wzrostem nawet piątej części tej góry. W dodatku zamiast przepaści wypełnionych ostrymi skałami otaczały go zielone pagórki i sosnowy las. Chciał wrócić do domu, ale zamiast ciepłych nocy pełnych gwiazd, czekały go mroźne komnaty Lodowego Pałacu. I tajemnicza księżniczka. Spoglądając w górę na lodową fasadę, zdawało mu się, że w jednym z okien dostrzega czarny punkcik, który się w niego wpatrywał.
Albo właśnie mu się zdawało.
CZYTASZ
O tym, jak spłonął lód | SeongJoong
Fantasy„Hongjoong wiele razy zastanawiał się, gdzie jest jego gwiazda, o ile w ogóle tam jest. Był wykształconym młodzieńcem i pozornie racjonalnym, jednak nieraz nieostrożnie pozwalał swojej romantycznej duszy zaplątać się w sprawy przyziemnie nieistotne...