Lycée Jeanne d'Arc - 1

157 20 22
                                    

Trzecia klasa liceum, do którego Neuvilette Favreau-Meunier dołączył sporo czasu później, niż to miało się wydarzyć - tylko ze względu na to, że ten czas spędził na indywidualnej nauce. Mogłoby się wówczas wydawać, że cała ta farsa z publiczną szkołą była tylko dla zabawy - mógł się przecież do końca uczyć w domu, zamiast po tylu miesiącach domowej nauki zaczynać pierwszą klasę w normalnej szkole. Wysłali go tam jednak z jednego, ważnego powodu.

Socjalizacja. Socjalizacja i przystosowanie do pracy, którą będzie przecież wykonywał w gronie uczniów, tudzież studentów.

Neuvilette raczej nie angażował się w żadne relacje - parę osób z nim czasem rozmawiało, ale poza tym, każdy bał się choćby z nim słowo jedno zamienić. Nikogo nie zachęcało bowiem zachowanie chłopaka, ta jego wrodzona elegancja - jak na zwykłe, zatłoczone liceum, on tam w ogóle nie pasował. Wystawał za mocno, żeby się z nim przyjaźnić. Nosił te niby codzienne, a jednak wystawne stroje, białe włosy zawsze miał ułożone perfekcyjnie i starannie dobierał do nich dekoracje, czy to mniej, czy bardziej szykowne. Wyglądał jak książę, choć nie wywyższał się i nie chwalił niczym. Źle mu z oczu patrzyło. Szary, fioletowy, a może niebieski... Nie dało się wprawdzie określić, jaki miały kolor. Jego wzrok był nieufny, znudzony - trochę agresywny, choć żadna brawura, sądząc po jego zachowaniu, nie leżała w jego naturze. Zresztą, Neuvilette nie szczycił swym spojrzeniem zbyt często.

Taka to naturalna kolej rzeczy, że na miejsce klasy maturalnej, która odeszła w poprzednim jeszcze roku, wchodzi nowa, zupełnie jeszcze nie zaznajomiona ze szkolnym obyczajem grupa ludzi mniej lub bardziej chętnych do nauki. Na samym początku swojej klasy trzeciej Neuvilette również nie zainteresował się nowymi uczniami. Obojętni mu byli, raczej też nie bliscy - nikogo tam nie znał. Nikt nie przykuł jego trudnej do przykucia uwagi... Aż do wieczora.

Jako człowiek o dużym zapale do nauki i możności pochłaniania wiedzy długimi godzinami, wiadomym było, że chwilami będzie potrzebował krótkiej przerwy na złapanie oddechu. Właśnie wtedy, zazwyczaj późnymi wieczornymi godzinami, wychodził z domu i wędrował tak sobie w najmniej zatłoczonym kierunku, jaki był w stanie znaleźć - w uszach miał słuchawki, przygrywała muzyka, umilająca mu krótki spacer.

W życiu by mu do głowy nie przyszło, że w tak przypadkowy dzień, a raczej już w ciemną noc, stanie się świadkiem najdziwniejszej sytuacji, jaką udało się mu kiedykolwiek zarejestrować własnymi oczyma.

Młody, ledwo piętnastoletni chłopak, którego Neuvilette mógłby przysiąc, że kątem oka przyuważył na rozpoczęciu roku szkolnego, właśnie został napadnięty.

Ręce dziwacznie wielkiego rudzielca pchnęły go na duży samochód stojący przy chodniku. Uruchomił się wówczas piszczący alarm, jednak to nie powstrzymało rudego i dwójki jego pozostałych przyjaciół od napadu na biednego, czarnowłosego chłopca, który jedynie desperacko zasłaniał twarz ramionami.

- Ty pidor! Dolzhen mne deneg! Sto dvadtsat balle! Suka! - krzyczał rudzielec.

Neuvilette stał, jakby przywiercony do ziemi. Ze zdziwienia i strachu ani kroku się nie ruszył. Nie znał rosyjskiego, jednak jakoś nietrudno było się domyślić, że chodzi o pieniądze. Przyjaciele głównego napastnika, to jest wielki, niebieskowłosy dziwak z chustą na czole, która niemalże zasłaniała mu oczy, a tuż obok dużo mniejszy od niego chłopak o kruczoczarnych włosach i uroczej twarzy.

- Zandik! Zastav' yego govorit'! - rudy krzyknął do większego ze swoich przyjaciół.

Ten się tylko zaśmiał. Nie zrobił nic więcej, niż podtrzymanie ofiary w jednym miejscu.

B4 || WRIOLETTEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz