Chapter 5 | Love

119 18 69
                                    

🖤 - Wriothesley Hebblethweite

Leżałem z głową na jej udach. Połowicznie spałem, budząc się co chwilę.

Nie tak wyobrażałem sobie czwarty rok.

Myślałem, że ja i Clorinde do tego czasu już dawno będziemy parą. W tym roku miałem prosić ją o rękę, zostać jej narzeczonym i zaprzysiąc się jej rodzicom, że będę ją traktował, jak królową.

To był zbyt dobry scenariusz. Zamiast tego wszystkiego wciąż pozostawałem dobrym kolegą i właśnie obserwowałem, jak jedną ręką bawi się moimi włosami, a w drugiej trzyma telefon.

Pisała z Navią, to było pewne.

Próbowała mnie pocieszyć, bo byłem zdołowany przez akcję z Sampo. Robiłem sobie jakieś chore nadzieje, że zaraz spytam ją o związek i pozwoli mi się pocałować.

Nienawidzę być mężczyzną. Może gdybym nim nie był, miałbym szansę u Clorinde? Albo nie zakochałbym się w niej tylko dlatego, że się przyjaźnimy. Złośliwość umysłu.

Uczelnia po ataku Sampo stała się zupełnie innym miejscem. Nie byłem z nim zbyt blisko - jedyne co, to ostatnio go przenocowałem. No i przegadałem z nim pół nocy na imprezie Kamisato. Poza tym, gość był mi prawie obcy. Tego dnia - wczoraj, kiedy zabrała go karetka - miałem mu pomóc wyszukać kilka książek do zgłębienia któregoś z ostatnich tematów. Już od rana wyglądał marnie - jakby zaraz miał się zacząć dusić. Wziął jakieś leki, więc olałem sprawę. Ledwo zdążyliśmy wyjść z biblioteki, a on dostał tego całego napadu i po paru drgnięciach upadł na ziemię.

Do tej pory nie wiem, co z nim jest. Sampo to osierocony imigrant z Ukrainy, przeniesiony tu przez stypendium. Nie pije, nie pali, nie wali w żyłę. Ludzie przed trzydziestką nie powinni tak po prostu padać, jak muchy.

I na domiar wszystkiego ten skurwysyn, Neuvilette. Nie mógł mieć racji. Musiałem mieć jakichś cholernych kolegów. Zresztą, co on mógł wiedzieć? Pewnie spotkaliśmy się ze dwa razy na korytarzu w liceum, a on uważał się za wszechwiedzącego.

Czułem się, jakby ktoś zabrał mi wielki kawał duszy.

Gotowało się we mnie. Miałem ochotę komuś przyjebać i gdyby nie to, że aspirowałem na prawnika, pewnie już wyszedłbym na miasto szukać zaczepki.

Wstałem, teraz siadając tuż obok Clorinde. Widząc to, wyłączyła telefon i obdarzyła mnie całą swoją uwagą.

Może i zwariowałem, ale przysiąc bym mógł, że patrzyła na mnie z obrzydzeniem.

- Nie ogarniam tego - mruknąłem i przetarłem oczy.

- ... Czego?

Pochyliła się, żeby być bliżej mnie. Jej słodkie perfumy działały na moją banię, jak zapałka wrzucona w benzynę. Luźno spięte włosy, co wieczór traktowane przeróżnymi odżywkami, po które często wysyłała mnie do zaufanych hurtowni. Lśniły i wręcz prosiły się, abym wplątał w nie swoją dłoń. Na twarzy miała lekki makijaż, robiony jej własną, delikatną ręką - nawet bez niego wyglądała, jak bogini.

Jej pełne usta teraz były zarysowane dużo ostrzejszymi liniami, poprawione ciemną szminką, która zdążyła już częściowo z nich zejść. W Clorinde nie było nic brzydkiego - ciężko było się przyznać, ale cała moja siła woli czasami nie starczała, by przestać się gapić. Nic nie mogłem na to poradzić. Chciałem złapać ją w talii, opleść ją prawie całą samymi dłońmi. Spaliłbym się ze wstydu, gdyby kiedykolwiek przyłapała mnie na gorącym uczynku, kiedy to puszczały mi hamulce, a wzrok wędrował na jej biust.

Źle się z tym czułem, bo to moja przyjaciółka - bohaterka, można powiedzieć. Miałem na jej punkcie taką obsesję, że nie szło tego opisać. Jeżeli to nie była miłość, nie wiem, co mogłoby nią być.

B4 || WRIOLETTEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz