Chapter 6 | Vulgarity

131 16 27
                                    

cw: krypto smut scena

💙 - Neuvillette Favreau-Meunier

Robiłem naprawdę sporo, aby wygrać ze Snezhevną.

Nauczyłem się więcej uśmiechać. Próbowałem być tak miły, jakiego mnie jeszcze świat nie widział. Kupiłem nowy samochód, aby wyróżniał się tak, jak ten jej. Co jeszcze miałem zrobić, żeby zatrzymać swoich studentów?

Nie chodziło już nawet tylko o honor, czy moją niechęć do zmiany. Z jakiegoś powodu naprawdę chciałem zatrzymać przy sobie grupę Hebblethweite'a. Jeżeli mi ją odbiorą, nie będę miał więcej okazji na rozmowę.

A to by znaczyło, że Wriothesley nigdy nie dowiedziałby się, kim był i co zrobił. I gdzie w tym wszystkim byłem ja.

Zebrałem wszystkie swoje rzeczy i wyszedłem z sali, gdy wreszcie skończyłem pracę. Był piątek - w poniedziałek wraz z Peruere mieliśmy się w końcu dowiedzieć, kto będzie prowadził drugi i czwarty rok. Przełożyłem torbę przez ramię i żwawym krokiem skierowałem się na parking, kręcąc pękiem kluczy na palcu. Niczego teraz nie chciałem tak, jak paru chwil na zapalenie.

Nie zdążyłem jednak na dobre wyjść z budynku, bo na holu zatrzymał mnie niski, kobiecy głos.

- Panie Favreau.

Odwróciłem się powoli, z okropnym uczuciem niechcenia.

Peruere stała oparta o ceglaną ścianę. Odbiła się od niej i podeszła bliżej. Schludność jej garnituru sprawiła, że aż sam zacząłem po cichu poprawiać własny strój.

- W czym mogę pomóc? - zapytałem zmęczony. - Proszę się tylko streszczać. Nie mam wiele czasu.

- Ciągnie pana do palenia. Palenie zabija, proszę pamiętać - delikatnie się uśmiechnęła. - Wie pan, że chyba wygra głosowanie? Wszystkie znaki wskazują, że tak właśnie będzie. Ale jak o tym myślałam, to aż mnie coś zaciekawiło...

Zacmokałem w zirytowaniu, chcąc ją od siebie odpędzić. Ale ona przysunęła się bliżej. Gdyby stał tu ktoś poza nami, pewnie pomyślałby, że coś między nami było i tym czymś nie była żadna tam rywalizacja. Matko, byleby nikt teraz nie podglądał nas z kamer.

- A jest coś, co panią nie ciekawi? - spytałem, nie kryjąc irytacji. - O czym tak pani myślała?

Uśmiechnęła się w typowy dla siebie, stresujący mnie sposób. Było w jej twarzy coś takiego, że wyglądała zarówno atrakcyjnie, jak i strasznie, szczególnie przy intensywnych ekspresjach. Jak córa samego szatana.

- O pańskiej zawziętości.

- Można jaśniej?

- A co, nie jest pan zawzięty? - ściągnęła brwi. - Tak pan walczy o ten czwarty rok. I drugi, rzecz jasna, jak mogłam zapomnieć!... Ale czwarty, to pana chyba interesuje dużo bardziej.

Prychnąłem cichym śmiechem.

- I co? To taki dramat, chcieć uczyć emocjonalnie dojrzałych ludzi?

- Ze wszystkich rzeczy, które można powiedzieć o Wriothesley'm Hebblethweite'cie, dojrzałości zarzucić mu raczej nie można - wzruszyła ramionami. - A jestem pewna, że to tylko i wyłącznie przez niego stara się pan tak uparcie przekonać studentów do samego siebie.

Rozgryzła mnie.

Ale nie miała na to żadnych dowodów. Nie zrobiłem nic złego - nie zbliżyłem się do studenta bardziej, niż byłoby to stosowne, prywatnie również nie robiłem nic, co mogłoby wpłynąć na głos ludu.

B4 || WRIOLETTEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz