27 marca 2024 - sen

101 29 54
                                    

27 marca 2024 (środa)

Uwagi ― Nie mam uwag, bo mam całkowicie wolne popołudnie. Wychodzę z pracy o dwunastej. Mocy, przybywaj!

Stan rzeczy ― Ciepło jest, w końcu nie trzeba skrobać auta ani szuflować podjazdu, ani dzwonić po pług, żeby dojechać do skrzyżowania. Mogę w końcu przestać wozić saperkę. Rano dwanaście stopni na plusie. Ostatnie tygodnie padało, więc miałam wrażenie, że codziennie byłam w SPA. W końcu mogę schować kalosze do bagażnika.

Stan ciała ― Mam dziwne dreszcze, a zawroty głowy nie odpuszczają. Schylę się, podniosę i mam w głowie pralkę na wirowaniu. Staram się pić wodę.

Mogę się tu przyznać na łamach pamiętniczka, że od czasu kiedy wrócił Igor, mam takie dziwne pragnienie bliskości, myślę, że Wojtek mógłby na tym skorzystać, jeśli podniesie tyłek od biurka.

Stan ducha ― Tęsknię, powiedzmy to sobie otwarcie, za profitami, które miał przynosić stały związek.

Moje miejsce na notatki:

Wpisałam to jako stan ducha, ale będę kontynuować w miejscu notatek. Wiem, że wczoraj wyciągnął to na światło dzienne twór mojej podświadomości, czyli Igor. Brutalnie i patelnią, prosto między oczy.

Nie potrafię zaangażować Wojtka w nasze wspólne życie.

Może nie umiem i boję się prosić, bo wydaje mi się, że to powinno być naturalne. Może mój narzeczony właśnie taki jest, że sięga po mnie jak po narzędzie, kiedy odczuwa potrzebę. I nie chodzi mi tylko o seks. Raczej o to, że jeśli są gołąbki, to zaproponuje, ale jeśli ich nie ma to, nie pomyśli, żeby zrobić. On uważa, że jest bezproblemowy, a ja odbieram to jako ignorancję. Jeśli uznam, że gołąbki są mało słone, Wojtek powie, że się czepiam, a Igor poda mi solniczkę i keczup, albo dżem.

Boję się przyszłości. Kiedyś pojawią się na świecie nasze dzieci, a ja zostanę już na zawsze na bocznym torze. Wiecznie czepialska. Zawsze ta niezadowolona. Co będzie ze mną, za dziesięć lat, za dwadzieścia? Z moimi potrzebami? Może jestem samolubna, ale kto o mnie pomyśli, jeśli sama o sobie zapomnę?

W ciągu dnia Igor kręcił się po aptece, Edyta widziała go kilka razy, machał do niej przez szybę, ale nie mogła sobie pozwolić na halucynacje w pracy, więc udawała, że go nie widzi. Podczas przerwy, z kubkiem kawy w ręku opowiedziała Pani Bożence, cały swój niecny plan wydawniczy, a potem wygadała się o Igorze. Bez szczegółów co prawda, a jednak wydawało się, że koleżanka zainteresowała się całkiem serio. W końcu pracowały razem kilka lat, pokazywały sobie zdjęcia znajomych i rodziny, ciekawe fotki z wakacji, czy fajne kiecki w promocji.

― Edytko, pewien chłopak się o ciebie pyta, już drugi raz. Był tu przed chwilą i prosił, żebym cię mu w końcu przedstawiła ― powiedziała Pani Bożenka, ale Edyta zbyła ją, spiesząc się do wyjścia, w dniu upragnionego wolnego popołudnia.

W mieście pojawiły się klomby z narcyzami i trochę jeszcze rachityczne, ale mocno zielone, pierwsze liście. Forsycje obsypały się wściekło żółtym kwieciem. Zapach kwitnących mirabelek stanowił znakomity dodatek do kawy na wynos.

― Dasz się dzisiaj zaprosić na lody? ― spytał Igor, zaczepiając ją z zaskoczenia, zasłaniając rękami jej oczy i pocałował w lewe ucho.

― Nie rób mi znowu siary na mieście ― prychnęła. ― Teraz mam całe brudne okulary od twoich paluchów.

Mężczyzna wcale się tym nie przejął, bo wiedział, że nie zostawia odcisków palców.

― Pojedziemy tramwajem nad morze. Zjemy ciacho, wypijemy coś. No nie daj się prosić. Możesz nawet udawać, że rozmawiasz przez telefon i nałożyć okulary słoneczne.

WYMYŚLIŁAM CIĘOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz