Rozdział 1 Pustynia (cz.2)

1 0 0
                                    

Bruno poczuł, że może się poruszyć. Przed chwilą unosił się w postaci małych kawałeczków nad wieloma zakątkami świata. A uwierzcie mi, że to nie było przyjemne uczucie. Wreszcie więc, czując się silniejszym drgnął. W końcu odważył się nawet na taki ruch, jak zgięcie kolana i łokcia. Otworzył oczy. Przez chwilę niczego nie widział i przerażony pomyślał, że przez te niebezpieczną podróż stracił wzrok, jednak jego oczy zaczęły się przyzwyczajać do mroku zastygłego w miejscu w którym się znajdował i dostrzegł coś więcej niż tylko nieprzeniknioną ciemność. Wolałby jednak nie otwierać oczu. Teraz było już za późno. Jęknął, gdy zrozumiał że znajduje się w małej, ciasnej klatce przypominającej transportery dla kotów. W tym przypadku nie był to jednak transporter, ani nie był dla kotów. Chociaż po rozmiarach można było na początku tak pomyśleć.

Gdy Bruno poczuł chęć rozejrzenia się bardziej po miejscu w którym na swoją własna odpowiedzialność się znalazł, przekręcił głowę znajdując się w bardzo niewygodnej pozycji.

Jedyne co zobaczył to pustka. Pustka, pustka i jeszcze raz pustka. W tej klatce nie miało się szans czegokolwiek zobaczyć. Chłopak nawet nie mógł się poruszyć. W tym momencie dziękował jednak, że nie jest podatny na fobie, i nie cierpi na klaustrofobię która w tym momencie raczej by mu nie pomogła. Czuł, że niedługo nie wytrzyma w takiej pozycji. Kończyny mu już zdrętwiały zupełnie, a w ustach zrobiło się sucho z pragnienia. Jednak wiedział, że postąpił prawidłowo wybierając mniej wygodną dla niego opcję i (miał nadzieję) ratując tym Agnes. Przy takich ludziach jak Charles i rodzice bliźniaczek Twain niczego nie można było być pewnym. No właśnie. Bliźniaczki... ciekawe co teraz robią. Miał nadzieje, że nie stało im się nic poważnego.

Nagle rozległ się potężny huk. Chłopak zamarł we wnętrzu dziwnej klatki w jakiej się znalazł. Huk powtórzył się jeszcze pięć razy, aż Bruno spostrzegł małą plamkę światła przechodzącą przez małą dziurkę, która zapewne utworzyła się na wskutek powodu powstawania przeraźliwych huków. Wreszcie cała klatka rozpadła się na dwie części, a Bruno mógł rozprostować nogi, i przy okazji podziękować swojemu wybawicielowi.

- Nic nie mów! – Bruno otworzył usta z zamiarem podziękowania nieznajomemu, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Stała przed nim postać ubrana od góry do dołu w czarny płaszcz. Nie było widać jej twarzy, ponieważ zasłaniała ją kominiarka. Złapała go za rękę i zaczęła biec. Chłopiec, mimo iż ledwo nadążał za tajemniczym wybawicielem starał się robić jak najmniej szumu i biec ile sił w nogach. W końcu nieznajoma postać zatrzymała się. Chłopak nawet nie miał czasu rozejrzeć się po okolicy, więc korzystając z okazji, uczynił to. Nie zobaczył jednak za wiele. W którąkolwiek stronę spojrzał ciągnęła się pustynia. Nie, nie. Nie taka pustynia jaką sobie teraz wyobrażacie. Miejsce w którym znalazł się nasz bohater nie miało piasku. Aż za horyzont podłożem były skały. Niektóre tworzyły głębokie szczeliny lub nory. Jedną zobaczył praktycznie obok siebie. Czarna postać wskoczyła do niej, nie mówiąc niż Brunowi. Ten jednak, ufając już jej wskoczył również.

- He, łatwo mi zaufałeś. – powiedziała postać krzątając się po pomieszczeniu, które okazało się kuchnią. – Herbaty? – spytała, podstawiając pod nos, swojemu gościu kubek z wrzącym naparem.

- Tak, chętnie. – chłopiec usiadł przy stole, stojącym na środku pomieszczenia i wypił łyczek napoju. Herbata była mdła i niedobra, lecz nie śmiał powiedzieć tego nieznajomemu. – Więc... kim jesteś? Czemu nie zdejmiesz tej kominiarki i kaptura? – spytał. Czarna postać westchnęła przeciągle i powoli, bardzo starannie zaczęła ściągać kominiarkę.

- Zadowolony? – spytał wysoki chłopak, który ukazał się za czarnym odzieniem. Miał wodniste oczy, jakby wyblakłe i mocno widoczne kości policzkowe. Jednak najbardziej widoczną jego cechą była podłużna, brzydka szrama która ciągnęła się od lewej brwi, aż do ust. – Jestem Diego. – nowo poznany wyciągnął odzianą w czarną rękawiczkę rękę do Bruna. Ten uścisnął ją niepewnie i uśmiechnął się. – Przepraszam za to wszystko... że musieliśmy tak długo biec. Na pewno nie jest to dla ciebie typowe przeżycie? – Bruno pokręcił głową, zapatrzony w mdłą herbatę. Miała szary odcień, trochę podobny do odcienia oczu Diego. Po chwili cicho zapytał:

PatentomanieWhere stories live. Discover now