Rozdział 15 - Pierwszy Rok

32 5 4
                                    

Koniec roku szkolnego zbliżał się bardzo szybko, bo z kwietnia zrobił się już początek czerwca. A jak na ten miesiąc przystało każdy zaczął poprawiać swoje stopnie. A ja zajęłam się tym wczesniej i teraz zamiast siedzieć w książkach i wkuwać nudne regułki, odpoczywam sobie i czytam książki, albo chodzę na spacery. Chłopcy cały czas narzekają mi, tak samo jak Pansy (z którą zostałyśmy przyjaciółkami), że się nie wyrobią z poprawami i, że czeka ich marny los.

-Nigdy się tego nie nauczę. - narzekał Blaise.

-Kiedyś się nauczysz, a jak nie to zostaniesz z Zadowalającym z Eliksirów. - powiedziałam a Blaise popatrzył na mnie śmiertelnym wzrokiem.

-Moja mama wymaga od mnie Powyżej Oczekiwań, więc mnie nie denerwuj. - powiedział, udając obrażonego.

-To zamiast gadać idź się uczyć. - pogoniłam go do nauki i sama wzięłam się za naukę transmutacji, którą wchodziła mi do głowy bardzo opornie.

Niby nie była najtrudniejszym przedmiotem w szkole, lecz McGonagal była wymagająca i często robiła testy, w dodatku nie zapowiedziane.

***
Następnego dnia wstałam jak na mnie późno, bo o 8. 00 , a o 9. 00 były lekcje. Samo wstanie z łóżka zajęło mi z dziesięć  minut, bo komu się chce opuszczać ciepły i wygodny materac by potem męczyć się cały dzień na lekcjach. Nikomu. Bo może tej kujonicy Granger, pewnie zamiast spać powtarza sobie w głowie składniki na eliksiry, które ja mam w małym paluszku. Ubrałam się w szatę w kolorach mojego domu, a włosy pierwszy raz od dawna zostawiał rozpuszczone. Były już strasznie długie, bo jeszcze z dziesięć centymetrów i będą dosięga mi do pasa. W wakacje pewnie je obetne. Popatrzyłam na plan.

Transmutacja - 2 godziny
Zielarstwo - 1 godzina
Opieka nad magicznymi stworzeniami - 1 godzina
Obiad - godzina
Eliksiry - 2 godziny

Nie było najgorzej. Spakowałam książki potrzebne na dzisiejsze lekcje i poszłam do Wielkiej Sali na śniadanie. Przy stole spotkałam chłopaków i o dziwo Pansy, którzy żywo dyskutowali na jakiś temat.

-Hej, o czym gadacie? - każdy mruknął powiatanie.

-O quiditthu. - wyjaśnił Draco. - Rozumiesz to, że Parkinson uważa, że to jest bezsensowne! A jak ty uważasz?

-Nie wiem. - powedzialam szczerze. - Kiedyś chciałam być w szkolnej drużynie, ale po moim wypadku na miotle trochę mi się odwidziało. - mówiąc to ukradkiem spojrzałam w stronę Luciana.

-Kolejna... - westchnął, udając smutnego Blaise.

-Ty nie narzekaj tylko pokaż co umiesz na dzisiejszy test wiedzy z transmutacji. - rzuciłam sarkastycznie.

-Jaki test? - zapytali wszyscy niedowierzając.

-Żartuję przecież. Nie słyszycie tego sarkazmu?

-Jak będziesz tak żartować to niedlugo umrzemy przez ciebie na zawał i nie dorzyje nawet twojego ślubu z Cedrikiem. - rzucił Blaise.

-Co?! Cofnij te słowa! Nie będę z żadnym Cedrikiem! - krzyczałam wściekła.

-No dobra, już dobra. - rzucił uspokajająco Draco. - Złość piękności szkodzi.

- Głupki. - mruknęłam pod nosem i sięgnęłam po tosta z serem.

-Mówiłaś coś? - zapytał Theo.

-Ja? Nie nic. - powiedziałam i wzięłam się za jedzenie mojego śniadania.

Po posiłku spojrzałam na plan. O nie, mamy pierwszą transmutacje i to dwie godziny. Obiecuje wam, dziś umrę i to właśnie przez McGonagal i jej transmutacje. Naprawdę! Nie rozumiem jak można lubić ten przedmiot. Każdy to ma ze mną transmutacje uważa, że lubie ten przedmiot bo mam z niego same wybitne, a ja mam z tego tylko takie dobre oceny bo siedzę całe dnie i wkuwam i ćwiczę zaklęcia, regułki i wszystko inne co związane z tym przedmiotem. Zajęłam ostatnią ławkę, a nagle obok mnie dosiadł się Draco. No swietnie! (czuć sarkazm) Znowu nic nie zapamiętam z lekcji i będę musiała sama się uczyć co zajmie mi setki lat. Pewnie Draco przez całe zajęcia będzie gadał mi o quiditthu i o tym jak chce być za rok w drużynie. I tak właśnie było, inaczej mówiąc przepowiedziałam przyszłość
(podróbka Sybili). Zebrałam z ławki książki, pióro i Blaise'a(siedział ławkę przed mną i zasnął na niej). Teraz czas na Zielarstwo. Jedną z ciekawszych lekcji w Hogwarcie, którą skrycie naprawdę lubiłam. Przydawała się do wymyślania nowych eliksirów, co wręcz KOCHAŁAM! (nawet bardziej niż zaklęcia). Te lekcje mieliśmy jak na złość znowu łączoną z Gryfonami. Chyba Dumbledore myślał, że jak będziemy mieć większość lekcji z Gryfindorem to ich polubimy i będziemy się lubić. Śmieszne. Poszłam do szklarni razem z Pansy, bo chłopacy gdzieś znikneli, oby nie narobili sobie problemów, bo te ich zniknięcie było podejrzane. Dziś na lekcjach mieliśmy przesadzać Mandragory, co było okropnym zajęciem. Neville Longbottom jak zawsze coś sobie zrobił i już po dwóch minutach lekcji razem z panią Sproot poszedł do skrzydła szpitalnego. Ja wykonałam zadanie prawidłowo i dostałam Wybitny. (byłam lepsza od Granger) Kolejne lekcja minęły mi szybko. Hagrid coś tam gadała o Nieśmiałkach i to wsumie tyle, z tej lekcji. Teraz razem z Theodorem szliśmy na obiad, bo Draco i Blaise poszli się podroczyć z Krukonach, pewnie znowu będą wołani na rozmowę do Snape, ale to ich problem. Usiadłam obok Theodora i Pansy, która nie wiem skąd pojawiła się obok. Niby się przyjaźnimy, ale niektóre jej zachowania są irytujące, jak ona sama. Ma 11 lat, a kręci się za chłopakami z 7 roku i ubiera te swoje kuse spódniczki i razem z Astorią  łażą po korytarzu i chichotają głupio(dla nich słodko), gdy jakiś "przystojny" uczeń przejdzie obok. Żałosne. Zajełam się moim obiadem nie witając się z nikim. Można uważać mnie za gbura, ale jeśli oni się ze mną nie witają to po co mam się wysilać i udawać miłą Cordelie.

-Co ty tak cicho siedzisz? Nawet się nie przywitałaś. - zaczęła Pansy.

- Znudziło mi się udawanie miłej. - rzuciłam.

-Nasza Cordelia ma muchy w nosie od jakiegoś tygodnia. - powiedział prześmiewczo Theodor.

-Bardzo śmieszne. - powiedziałam sarkastycznie. - Idę na lekcje. Do zobaczenia. - powiedziałam sztucznie miło.

-Ale ty nawet nic nie zjadłaś. - powiedział Theo, ale ja rzuciłam te uwage mimo uszu i poszłam na kolejną lekcje, którą były moje ukochane eliksiry z samym profesorem Snapem. Jak już wspominałam KOCHAŁAM ten przedmiot szkolny i z chęcią zeszłam do lochów by poczekać na zajęcia. Mimo, że do nich zostało mnóstwo czasu, bo każdy normalny czarodziej je teraz obiad, a nri siedzi w Lochach. Nie chciałam marnować tyłu czasu na bezczynne siedzenie, więc wyjęłam podręcznik do eliksirów i zaczęłam czytać te księgę choć każdy z tych eliksirów znałam na pamięć. Musiałam stwarzać pozory zwykłej uczennicy. Czytając tak o jakimś eliksirze, obok mnie pojawił się nie kto inny jak nasz kochany Blaise Zabini u boku z Draco Mafoyem. Jeszcze ich tu brakowało.

-Theo powiedział, że się obraziłaś. - powiedział Blaise, przy okazji wyrywając mi podręcznik z ręki.

-Nie. Poprostu mam wszystkich dość.

-Czyli się obraziłaś?

-Nie! Nie ważne. Zaraz się zaczyna lekcja. - rzuciłam, by zmienić temat. - Zabini, podręcznik.

Chłopak podał mi podręcznik i razem weszliśmy do klasy na moją ulubioną lekcje, którą minęła naprawdę szybko i przyjemnie. I oto tak minął mi cały dzień w Hogwarcie.

Hej! Mamy wreszcie kolejny rozdział. Mało się w nim dzieje ale myślę że wam się spodoba. Do następnego!

PAMIĘTAJCIE ŻE DZIŚ DZIEŃ HARREGO POTTERA! 2 MAJA CZYLI W DZIEŃ ROCZNICY 2 WOJNY CZARODZIEJÓW.

Secrets Of The Lestrange FamilyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz