Rozdział 24 - Drugi Rok

24 5 0
                                    

Każda osoba, które kiedykolwiek słyszała o Hogwarcie, wie, że słynie on z Quidditcha. Każdego roku domu rywalizują z sobą o puchar Quidittha. Gry są naprawdę emocjonujące i trwają nawet całe dnie, ponieważ gra toczy się dopóki szukający nie złapie znicza.

Dzisiejszego dnia właśnie odbywał się pierwszy w tym roku mecz Quidittha. Gryffindor kontra Slytherin. Potter konta Malfoy. Flint zerwał dziś całą drużynę z łóżek, już o siódmej rano. A jak Draco i Blaise grają, to ja i Theodor też musimy iść na trening i patrzeć jak chłopacy wygłupiają się na miotłach. Właśnie siedzieliśmy w Wielkiej Sali i jedliśmy śniadanie. Znaczy chłopacy jedli, a ja siedziałam. Nigdy nie lubiłam jeść śniadań, a co dopiero tak wcześnie.

- Czemu nic nie jesz? - zapytał Blaise z pełną buzią.

- Nie jestem głodna. - wzruszyłam ramionami, na co Blaise kiwnął głową.

- Za dwie minuty widzę wszystkich na boisku! - krzyknął Marcus i razem z Lucianem wyszedł z Wielkiej Sali.

- Blaise jedz szybciej. - zaczął pospieszać go Dracon.

- No chwila. - mruknął brunet z pełną buzią jedzenia.

Już po chwili całą czwórką szliśmy na trening Quidittha. Chłopacy gadali o tym jak pokonają Gryfonów. Szczerze trochę w to wątpiłam, bo Potter jest naprawdę dobry, ale my też mamy świetnego szukającego. Usiadłam na trybunach Slytherinu zaraz obok Theodora, a Blaise i Draco poszli do szatni, żeby przebrać się w stroje Quidittha. Jako, że był początek listopada na dworze nie było już za ciepło, a ja zamiast ubrać coś ciepłego, ubrałam czarną rozkloszowaną spódniczkę i dużą szarą koszulkę. Nie wzięłam nawet bluzy. Siedziałam tam i czekałam, aż trening się zacznie. Już po chwili cała drużyna wzbiła się w powietrze i zaczęła trening. Nie zwracałam uwagi na przebieg treningu, tylko myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Nagle poczułam na moich kolanach jakiś materiał. Spojrzałam na nie i zobaczyłam zieloną bluzę. Spojrzałam w górę, żeby dowiedzieć się kto mi to dał. Parę metrów nad moją głową, na miotle siedział, Lucian Bole. Na jego twarzy widniał głupawy uśmiech. Delikatnie uniosłam kąciku moich ust, w niby uśmiechu. Spojrzałam spowrotem na bluzę.

- Co to? Znaczy skąd to masz? - zapytał Theodor.

- Lucian mi dał. - mrukłam po nosem.

- Bole? - przytaknęłam. - To twój nowy kochaś? Jak mogłaś zdradzić Diggorego? - powiedział z udawanym smutkiem w głosie.

- On nie jest moim chłopakiem, tak samo Cedrik. - burknęłam.

- Nie? To czemu wczoraj byłaś na spacerze z Diggorym? - dopytywał.

- To był tylko spacer. - upierałam się. - A Hufflepuf to tylko znajomy.

- Hufflepuf? Nawet masz dla niego przezwisko! Fantastycznie! Muszę powiedzieć o tym Blaise'owi. - mówił z udawaną ekscytacją.

- Głupek. - przewróciłam oczami.

- I tak mnie uwielbiasz. - uśmiechnął się i położył rękę na moich plecach.

- Zachowujesz się gorzej niż Blaise. - mruknęłam i wróciłam oczami do bluzy.

Podniosłam materiał z kolan i zauważyłam, że na plecach napisane jest nazwisko Luciana i jego numer. Westchnęłam zrezygnowana i założyłam bluzę. Wole chodzić w jego bluzie niż być jutro chora. Ubranie było ogromne i pewnie gdybym wstała dostawało by mi do kolan. I jak na złość( albo i nie) cała ta bluza pachniała Lucianem. Uśmiechnęłam sie sama do siebie i wróciłam do obserwowania przebiegu gry.

Trening trwał ponad godzinę. Chłopcy zeszli z boiska cali spoceni i zmęczeni, ponieważ ten trening naprawdę był wymagający. Nigdy nie grali tak agresywnie i szybko, a byłam na każdym treningu od początku roku. Możliwe, że grali tak tylko po to by jeszcze lepiej przygotować się do meczu, który był już za parę godzin. Razem z brunetem zeszliśmy obok szatni, żeby poczekać na chłopaków. Przy okazji chciałam oddać bluzę Lucianowi. Po paru minutach z szatni zaczelia wychodzić po koleji Crab, Goley, Flint i wreszcie Bole. Szybko do niego podeszłam.

Secrets Of The Lestrange FamilyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz