Rozdział 25 - Drugi Rok

25 6 1
                                    

Listopad chylił się ku końcowi. Przez ten cały miesiąc zrobiłam niewiele, a może jednak wiele. Byłam na paru spacerach z Cedrikiem, oddałam bluzę Lucianowi i parę razy z nim rozmawiałam. Nawet pogodziłam się z chłopakami, no i też z Parkinson. Obiecali już, że nie będę mnie tym denerwować i postarają się nie wymyślać mi coraz to nowszych partnerów i związków.

Właśnie teraz siedziałam w pokoju wspólnym i patrzyłam jak Theodor i Draco grają w szachy. Zapytacie pewnie co z Blaisem. Siedzi na szlabanie u Snape! Za to, że na lekcji Eliksirów zamiast mówić trochę ciszej, bo opowiadał mi historię życia,to mówił tak by przy okazji słyszała cała klasa i profesor. Snape się tak wkurzył, bo mimo jego upomnień Blaise się nie uciszył, że wlepił mu szlaban na cały tydzień. Więc nasz kochany Zabini zamiast siedzieć z nami, siedzi sobie w Sowiarni i skrobie ptasie odchody, albo myje kociołki.

- Wygrałem! - krzyknął Draco, wybudzając mnie z zamyślenia.

- Oszukiwałeś!

I znowu się zaczyna...

- Niby jak? - zapytał zbulwersowany blondyn.

- Srak! Nie gadam z tobą! A tym bardziej nie gram!

Salazarze, co za dzieciarnia...

- I dobrze. - odpowiedział. - I tak nigdy nie lubiłem z tobą grać, bo to nie ja, a ty oszukujesz!

Theodor już otwierał buzię, żeby coś odpowiedzieć na zaczepkę, ale mu perfidnie przerwałam.

- Uspokójcie się! Jeśli chcecie się kłócić o taką głupotę, to nie bronie wam, ale nie róbcie szopki dla całego Slytherinu. A po drugie nie jesteście dziećmi, więc zachowujcie się jak przystało na dwunastolatków. - powiedziałam zdenerwowana ich dziecinnym zachowaniem.

Wzięłam z stolika pierwszą lepszą książkę i zaczęłam ją czytać, a bardziej udawać, że ją czytam. Chłopacy nadal się do siebie nie odzywali, ale znowu zaczęli grać chyba już dziesiąta rundę szachów dzisiejszego dnia. Co za dzieci.

Po paru minutach do pokoju dosłownie wleciał uradowany Blaise. Usiadła obok mnie i uśmiechnął się ukazując swoje proste i idealnie białe zęby.

- Co się tak cieszysz? - zapytałam zdezorientowana.

- Udało mi się przemycić różdżkę i nie musiałem ręcznie zdrapywać gówna sów! - powiedział szczęśliwy.

- To chyba dobrze. - rzuciłam od niechcenia.

- Nie chyba dobrze, tylko poprostu idealnie! Chyba zdrapywania zaschniętych ptasich odchodów to nie najprzyjemniejsza rzecz na świecie.

- Masz rację. - przyznałam i wróciłam do czytania.

∞∞∞

Kolejne dni wyglądały prawie tak samo. Najpierw śniadanie, lekcje, obiad, nauka, kolacja i spanie. Przez cały ten czas wyglądało to właśnie tak. Tylko czasami miałam czas by pójść z Cedrikiem na spacer czy porozmawiać z Lucianem lub chłopakami. I właśnie dziś, czyli w sobotę nadarzyła się taka okazja, by oderwać się trochę od lekcji i spędzić czas z znajomymi.

Siedziałam przy stole Slytherinu i jadłam jakąś owsiankę. Udawałam, że rozmowa prowadzona przez chłopaków na temat Quidditcha mnie interesuje i czasami wtrącałam jakieś zdanie, żeby stwarzać pozory. Usłyszałam, za ktoś obok mnie stoi.

- Co chcesz? - zapytałam szorstko, nie patrząc na osobę, która prawdopodobnie stała za mną.

- Chciałem się zapytać...- usłyszałam głos Hufflepuffa. - czy nie poszłabys z mną na spacer?

Secrets Of The Lestrange FamilyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz