Rozdział 3

225 25 12
                                    

Czujemy to. Czujemy jak nasz organizm rozpada się na częsci. Jak nasze wnętrzności gniją. Wiemy, że nie jesteśmy godni egzystować. Zbyt wiele razy staliśmy bezczynnie widząc czyjąś krzywdę. Zbyt wiele razy nie zrobiliśmy kroku naprzód. Wycofywaliśmy sie w cień, jedynie marząc o lepszym jutrze. O czymś co nie nastąpi bez naszej pomocy.

Zabawne. Chcemy zmienić świat. Pragniemy, aby zapamiętano nas lepiej, bo nie akceptujemy otaczającego nas środowiska. Rzeczywistość wydaję nam się taka szara. Jakby z wpadaniem w dorosłe lata cała gama barw uleciała razem z zabawami z dzieciństwa i baśniami. Pozostała tylko smutna mieszanka bieli i czerni. Staramy się być kimś lepszym od naszego ojca, który codziennie rano witał nas z szelmowskim uśmiechem, litrem wódki za pazuchą i z wiecznym niezadowoleniem. Chcemy poczuć więcej niż nasza matka, która zbyt często zostawała w pracy po godzinach, byleby tylko nie siedzieć w tym chorym pomieszczeniu z resztą rodziny. Pragniemy mieć swoje życie i nie interesować się nikim innym w odróżnieniu od naszej rozgadanej sąsiadki, która w każde popołudnia siadała na jednej z ławek w parku i wsłuchiwała się w problemy innych, byleby tylko zapomnieć o swoim własnym życiu. Bo przecież łatwiej jest się pogrązyć w dramacie innych niż próbować naprawić swój własny. Chcemy nie powielać błędów innych ludzi, którzy nas otaczają. Postanawiamy sobie poprawę, wierząc głęboko w to, że może będziemy inni. Może akurat nam się powiedzie.

Zawodzimy. Ta choroba jest wpisana w nas razem z naszym kodem genetycznym.

Zawodzimy.

Staramy się i znów zawodzimy.

I tak w kółko. Niekończąca się pętla niepowodzeń i rozczarowań. Jesteśmy tylko ludźmi. Nie godnymi współistnieć z innymi.

Słonce już dawno wzbiło się po horyzont. Delikatne promienie jarzące się jasnym światłem próbowały przecisnąć się przez zasłonięte żaluzję jednego z mieszkań w bogatym apartamentowcu. Na próżno. Mieszkaniec zadbał o to, ażeby jego drzemka nie była przerywana przez nic, co mogłoby zniweczyć jego pelny obieg senny. Żyl w głębokim błędzie, myśląc, że tylko to może zaburzyć jego drzemkę.

Bo oto cicha melodyjka zaczęła grać mozolnie jedną z jego ulubionych piosenek. Dżwięk zawisł gdzieś pomiędzy jego znużoną twarzą pokrytą świeżym zarostem, a resztą ogromnego pomieszczenia, wypełnionego zapachem pomarańczy.

Harry poruszał ręką po ciemnym stoliku nocnym w poszukiwaniu elementu burzącego jego błogą i niczym niezmąconą ciszę, którą jeszcze przed sekundą mógł się rozkoszować. Niestety, zaniechał swojej czynności tak szybko, jak ją rozpoczął. Pamiętał co stało się w nocy z jedną z jego elektronicznych zabawek. Nie chciał powtórki. Nie było to mu do niczego potrzebne.

Po chwili znalazł przyczynę nieprzyjemnej pobudki. Zgasił urządzenie nie sprawdzając nawet kto uraczył go tak wczesnym telefonem. Miał znów powrócić do przerwanej czynności, kiedy oprzytomniał. Starał się być lepszy. Lepszy we wszystkim. Co równało się z brakiem spóźnień, miłym nastawieniem i brakiem opryskliwości. Nie potrafił jednak taki być bez pożądnej porcji śniadania.

Nowy dzień. Nowe nadzieję na naprawienie błedów innych.

Duży kubek ciemnej, gorącej kawy i kilka tostów. I jej obraz w pamięci.

Szybki prysznic, który miał za zadanie pobudzić go do kolejnego, długiego dnia. I jej błyszczące, zielone oczy wypełnione bólem.

Ubrał się zwyczajnie. Tak, ażeby jadąc do wytwórni nie czuł się skrępowanie ani tym bardziej, aby nie było mu niewygodnie. W głowie miał tylko sekundy, które wybijał zegar naścienny. I jej kasztanowe włosy, tworzące ciemną aureole wokół jej głowy.

Trudna sztuka latania - h.sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz