McQueen

12 0 0
                                    

Wyjechałem w moim pięknym czerwonym camaro z ciężarówki. Widząc, że reporterzy jeszcze tego nie zauważyli docisnąłem pedał gazu przez co silnik zaryczał i już cała uwaga była na mnie skierowana.

Złoty Tłok - mój cel.

Zjechałem z rampy i wysiadłem z auta. Popatrzyłem na ekran i zobaczyłem wysokiego, szczupłego, dobrze zbudowanego blondyna z kręconymi włosami. Ubrany była w skurzaną, czerwoną kurtkę z nadrukowaną liczbą 95 i kilkoma innymi naszywkami. Do tego obowiązkowo piorun lub inaczej zygzak. Miał czerwone spodnie pasujace do kurtki i czarne wysokie buty. Ależ ja zachwycająco wyglądam. 

Spojrzałem w najbliższą kamerę i mrugajac zawadiacko okiem wypowiedziałem charakterystyczne dla mnie słowo:

- Ka-chow!

***

Jechałem po torze w moim ukochanym aucie. I znów na prowadzeniu była święta trójca: Marucha, Król i ja. 

Jako 22 letni ambitny i niezwykle przystojny zawodnik miałem tony fanek. Każda miała nadzieje na to że coś miedzy nią a mną zaiskrzy ale nigdy nic takiego sie nie zdarzało. Nie chce mieć dziewczyny a tym bardziej żony - strata czasu. Lepiej mieć wiele kochanek i zmieniać je jak mi sie znudzą. 

Rozmyslając tak poczułem nagłe szarpniecie i zobaczyłem jak przez Maruchę tracę kontrole nad samochodem. Gdy zatrzymałem sie na trawie wściekły wrzucilem drugi bieg i wyjechałem z tego zasranego trawnika wracając z powrotem na tor ale jako ostatni. Nagle auta przede mną zaczęły się przewracać i jeden po drugim zderzać ze sobą tworząc kłęby dymu. Przyspieszyłem i zacząłem je wymijać. Gdy dotarłem do totalnej blokady drogi postanowiłem odbić się od jednego z przewroconych aut. Przelatując przez zasłone dymną zamrugałem 2 razy długimi światłami i lądujac na asfalcie i łapiąc przyczepność poczełem doganiać pozostałych.

Postanowiłem nie zjeżdżać do boksu. Liczy się wygrana!

Jechałem kolejne okrążenia.

214

257

294

Spojrzałem na bak. Prawie pusty. Postanowiłem zjechać do boksu.

- Nie nie nie! Nie opony! Tylko paliwo!

Nie czekając na odpowiedź ruszyłem. Usłyszałem tylko negatywne komentarze.

Jadąc ostatnie okrążenie już czułem zapach wygranej gdy nagle zerwała się opona. Nosz kuźwa jego jasna mać. Już widziałem metę. Zacząłem dociskać gaz. Za sobą słyszałem ryk dwóch silników. Japierodle, japierdole. Meta. Meta! META!

Przekroczyłem ją w momencie jak mineła mnie pozostała dwójka. Wygrana w kieszeni.

Kiedy dokręcali samochodowi tylną oponę prowadziłem rozmowę z dziennikarką.

- McQueen, nie zmieniłeś opon pomimo tego że wiedziałeś, że powinieneś. Dlaczego nie zatrudnisz szefa ekipy?

- Pani redaktor, w sporcie nie liczą sie tylko wyniki. Liczy śię także JAK je wygrałeś. Przecierz to ma być rozrywka.

Kontynuując rozmowę słyszałem jak chłopaki z mojej ekipy zaczynali miec mnie dość. Gdy dokręcili ostatnią śrubkę wszyscy ruszyli do wyjścia. Na odchodne rzucili tylko:

- Zwalniamy się, ciołku!

Po chwili usłyszałem śmiech maruchy.

- Chłopaki coś tu strasznie ciasno. Wiecie czemu? Bo mam tłok!

- Nigdy mnie nie wyprzedzisz grzmocie. - rzuciłem.

- Dobre, nie? Ty, o co mu chodzi?

Przewrociłem oczami zadowolony że połknął przynęte. 

- Bo przed grzmotem jest błyskawica, czyli zygzak. - po czym klikając na pilocie guzik odpalania auta, silnik zaryczał przez co znowu wszyscy patrzyli na mnie.

Wycofałem się na scenę, gdzie zastały mnie bliżniaczki Mia i Tia. Nie będę się chwalił co zrobiły, ale ochrona szybko je zabrała.

- Nie źle młody. - podszedł do mnie król. - Widać że masz do tego dryg. Ale głupi jesteś.

- Dziękuje, tak... Słucham?

- Sam bez ekipy za dużo nie zwojujesz. 

Po chwili rozmarzyłem się co bym mógł zrobić jak bym miał sponsora. Gadżety, kasa, spotkania, dziewczyny, garaże, nowy look, sława, a może nawet Hollywood. Siódme niebo.

- Tak! Dobra! Dzięki za radę. 

- Panie i panowie, po raz pierwszy w historii...

O tak! Wiedziałem! Wziąłem rozbieg i przebiegłem przez papier, ale w mig się zawiodłem. 

- POTRÓJNY REMIS!

Słucham?

Po chwili dołączyli do mnie Król i Marucha, a ten drugi odrazu zaczał po mnie jechać.

- No, McQueen, niezła wpadka co? Nie pierwsza i nie ostatnia. Ale grunt że nie moja!

- Sędziowie zdecydowali, że kwestia mistrzostwa zostanie rozstrzygnięta w czasie specjalnego wyścigu na torze w Kalifornii.

Wściekły wsiadłem do Camaro i ruszyłem do Marianka. Ale jego nie było. Za to byli sponsorzy, te stare gruchoty. Myslałem ze to już koniec. Wysiadłem z auta i starajac się po cichy przesliznąc bokiem... no nie udało się. Witając się i starajac się uspokoić ruszyłem do przyczepy. 

- Tak, tak napisze i w ogóle. - i wycofałem się.

Wstawiłem auto do przyczepy i spojrzałem do Marianka. 

- Kalifornia mój drogi. 

Tor | Lightning McQueenWhere stories live. Discover now