5. Koszmar

21 7 1
                                    

LORINA


Szła polną drogą, oglądając się co chwilę za siebie. Poczuła gęsią skórkę na ramionach.

Matka tyle razy powtarzała jej, by nie szwendała się samotnie nocą. Lorina jednak rzadko słuchała rodzicielki. Nie wiedziała nawet czy ją kocha. Z tyłu głowy rozumiała, że Assunta darzy ją jakimś uczuciem i według swojego rozumowania chciała dla niej dobrze. Dziewczynka jednak gdy tylko mogła, uciekała z domu, by pobyć sama. Nienawidziła mieszkać z nią pod tym samym dachem.

Tej nocy nie mogła spać. Leżąc w łóżku, wpatrywała się w sierp księżyca. Nasłuchiwała także krzątaninę rodziców, gdy ci szykowali się do spania. Kiedy zrobiło się całkiem cicho, odczekała jeszcze godzinę, upewniając się, że mieszkańcy domu odpłynęli do krainy Morfeusza.

Teraz zaczęła żałować, że ten jeden raz nie posłuchała Assunty.

Ogólnie rzecz biorąc, Lorina nie była bojaźliwym dzieckiem. Wręcz przeciwnie — od czasu niemowlęcia życie jej nie oszczędzało. Widziała i czuła rzeczy, które potrafiły zmrozić niejednego dorosłego. Ona jednak nie zaznała innej, niewinnej egzystencji. Czuła jednak opiekę babki. To dzięki niej wiedziała, że nie jest potworem ani dziwadłem. Należała po prostu do rodu Nerich. Sibilla od samych narodzin wpajała jej myśli o dumie, związanej z tym, że jest potomkinią walecznych i odważnych kobiet.

I tym razem myślała, że podąża za nią jakaś istota, być może zjawa, szukająca ujścia swojej rozpaczy.

Lorina odwróciła się, niemal potykając o ogromny kamień, leżący na środku polnej drogi. Chłód przeszył ją do szpiku kości. Nie był on związany z zimną nocą, a bardziej z tym, co zobaczyła przed sobą.

Nie były to zjawy. Gorzej — byli to ludzie.

— Hej, pomiocie szatana!

Było ich trzech. Dziewczynka nie rozpoznała żadnego. Sądząc jednak po ich zachowaniu, oni doskonale znali ją.

— Uuuu! — zawył najwyższy z chłopców, unosząc ręce ku górze. Próbował naśladować ducha.

W półmroku ledwie widziała ich twarze. Wodziła wzrokiem od jednego do drugiego, oceniając możliwości ucieczki.

— Co tam, wariatko?!

— Mówią, że jesteś czarownicą. — Chłopcy zarechotali głośno. — Na stos z takimi!

W mgnieniu oka znaleźli się przy niej. Drobna i mała Lorina nie miała żadnych szans.

— Wiesz co o tobie szeptają? Że jesteś dziwadłem, a twoja matka wstydzi się, że cię urodziła.

— Chodź tu, mała wiedźmo. Zrobimy z tobą porządek.

Jeden z nich popchnął ją tak, że upadła na kamień. Rozcięła brew. Krew spływała jej na oczy.

Nie był to pierwszy ani ostatni raz, gdy niczemu winna istota została skrzywdzona za coś, na co nie miała wpływu. Dlatego właśnie prawdziwym zagrożeniem były demony w ludzkich przebraniach, nie duchy, jak się z pozoru mogło wydawać.

─── .☽. ───

Lorina obudziła się z dudniącym sercem.

Sny związane z przykrymi wydarzeniami, które spotkały ją w dziecięcych latach, a także i późniejszym okresie czasu, często przychodziły, szczególnie w chwilach zwątpienia, nawiedzających ją nieustannie po śmierci babki.

Czuła wyraźny strach, krążący w jej żyłach — pozostałość po wspomnieniach z koszmaru. Sceny nadal klarowały się żywo w umyśle. Ten konkretny sen pojawiał się w jej głowie przynajmniej raz na kilka tygodni.

Ballada o skrzywdzeniu i ukojeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz