LORINA
Kyrell wyglądał jak duch. Mgła zasłaniała jego sylwetkę, a przez światło księżyca skąpany był w srebrzystej poświacie. Lorina mogłaby wziąć go za zjawę, podobną do pary kochanków tańczącej nieopodal.
Stopy same zaczęły ją prowadzić w kierunku dziobu okrętu. Im bliżej była, tym postać Kyrella stawała się wyraźniejsza. Stał do niej tyłem, ale nawet z tego miejsca widziała, że miał rozpiętą koszulę, a czarne spodnie, podobnie jak wcześniej, zsunęły się nieco w dół.
W tamtej chwili wydawał się być bardziej zagubionym chłopcem, niż jedną z najbardziej niebezpiecznych osób Stowarzyszenia Straceńców.
Ze smutkiem obijającym się o ścianki umysłu, stanęła w bezpiecznej odległości od niego, również opierając się o barierkę. Nie wiedziała co zrobić ani czy w ogóle powinna się odzywać. Zerknęła na niego nieśmiało.
Na twarzy Kyrella widoczny był... ból. Miał zamknięte oczy i dziewczyna nie wiedziała nawet, czy w ogóle zarejestrował jej obecność. Miała wrażenie, że był w jakimś transie. Grzywka opadła mu na czoło. Grymas udręki nie schodził z jego twarzy. Obserwując go przez kilka sekund, Lorina pomyślała, że wyglądał jak namalowany. Jakby był częścią jakiegoś obrazu.
Nie chciała się na niego gapić, ale coś nie pozwalało jej odwrócić wzroku. Dodatkowo jego postać odciągała ją od napiętej nici między nią a kochankami. Spychał w niepamięć wszystkie emocje, których była zmuszona doświadczać za sprawą zjaw. Obserwując go, nie czuła nawet zimna. Mimo że stała na boso i w samej halce. Wszystko zdawało się być snem.
Nagle odezwał się Kyrell lodowatym tonem:
— Co tu robisz?
— Ściągnął mnie tutaj podobny powód do twojego — skłamała.
Najwyraźniej mężczyzna przyszedł tutaj pomyśleć i zaczerpnąć świeżego, morskiego powietrza. Zapewne chciał być sam. Lorina wyszła na pokład z powodu zjaw, ale tego nie mogła przed nim przyznać. Właśnie przez to mógłby chcieć ją zamordować. Wystarczyłaby strzała z kuszy. I byłoby po wszystkim. Zostałby po niej tylko popiół.
— Nie sądzę, żebyś znała mój powód.
I vice versa, chciała odpowiedzieć.
Teraz Kyrell odwrócił się do niej. Rozpięta koszula łopotała na wietrze, odsłaniając silne i twarde mięśnie pod spodem. Spodnie zjechały mu jeszcze niżej, ukazując mięśnie, układające się w literę V.
Żar i lód zaczęły mieszać się w jej żyłach.
Lorina przez dłuższą chwilę zbierała się w sobie, by zadać mu pytanie:
— Zatem, co tu robisz?
Zamrugał powiekami i dziewczyna dokładnie zobaczyła moment, w którym Kyrell zamyka się szczelniej w sobie.
Kiedy stali tak w ciszy, serce niemal wyskoczyło jej z klatki piersiowej.
Odłożyła świecznik na podłogę i zacisnęła dłonie na materiale halki, by ukryć drżenie.
A właśnie, halka...
Przecież stała przed nim w samej halce. Na szczęście Kyrell zdawał się nie zwracać na to uwagi. W przeciwnym razie, chyba spłonęła by rumieńcem. Nie chciała, żeby pomyślał, że specjalnie wyszła tak ubrana, by próbować go zwodzić, czy tym bardziej, że liczyła na dopełnienie obowiązku małżeńskiego.
— Dlaczego cię to obchodzi? — zapytał zachrypniętym głosem.
Patrząc tak na niego w tamtej chwili, zastanawiała się co było w nim takiego, że ludzie uznawali go za dobrego człowieka? Kim w rzeczywistości był Kyrell Ravencroft? Co kryło się pod maską jednego z najbardziej niebezpiecznych mężczyzn w Anglii?
CZYTASZ
Ballada o skrzywdzeniu i ukojeniu
Romance1890, Wiktoriańska Anglia. Zjawy, mary senne, koszmary, duchy. Istoty pokroju upiorów towarzyszyła Lorinie Neri odkąd przyszła na świat. Mieszkańcy wioski szeptali między sobą, że jest obłąkana. Wiedźma, czarownica, pomiot szatana, krzyczeli za nią...