4. Myśliwy i zwierzyna

48 9 0
                                    

LORINA


Dziewczyna miętosiła w dłoniach materiał sukienki, którą nakazała jej ubrać matka.

— Módl się do swojej nieistniejącej Bogini, by miała cię dzisiaj w opiece, byś i tym razem wszystkiego nie zepsuła — warczała Assunta.

Kobieta chodziła jak na szpilkach, besztając Lorinę co chwilę z byle powodu. Dziewczyna bała się nawet głośniej odetchnąć. Nakazywała sobie spokój, ale nic nie mogła poradzić na trzęsące się wnętrzności. Czuła, jakby zaraz miała się rozpaść na drobne kawałeczki. Nie wiedziała, czy bardziej obawiała się reakcji matki, czy Straceńców.

Siedziała teraz na kanapie w salonie, tępo wpatrując się w słońce, które powoli chyliło się ku zachodowi.

Gdy usłyszała głośne pukanie do drzwi i matkę zmierzającą korytarzem, miała wrażenie, jakby cały świat na moment zamarł. Rozważała przez chwilę, czy nie otworzyć okna i przez nie uciec, biec dopóki nogi nie odmówią jej posłuszeństwa, ale wiedziała, że donikąd by ją to nie zaprowadziło.

Ufaj Vesperze, upomniała się w myślach.

Słyszała stłumione głosy, po czym matka powitała gościa i zaprosiła go do środka.

W korytarzu rozległ się odgłos ciężkich butów, pewnie stąpających po posadzce.

Nie ma odwrotu, pomyślała. Diabeł nadchodzi.

Pierwsza do pomieszczenia weszła Assunta, szczebiocząca coś przesłodzonym tonem. Zaraz po mniej pojawił się mężczyzna.

Lorina zadrżała, nie wiedząc czy ze strachu, czy z chłodu, jaki Straceniec wniósł za sobą do salonu. Być może z całkiem innego powodu.

— Lorino, to pan Kyrell Ravenscroft — rzekła matka.

Był bardzo wysoki. Mimo że Lorina nie należała do niskich dziewczyn, to stojący kilka stóp od niej mężczyzna, przewyższał ją o ponad głowę. Miał szczupłą, smukłą, dobrze zbudowaną sylwetkę. Odziany w czarne bryczesy ze skórzanym lejem, które znikały w masywnych oficerkach. Tego samego koloru koszula, idealnie opinała jego klatkę piersiową, uwydatniając rysujące się pod spodem mięśnie. Na to zarzucony miał bordowy płaszcz, a na jego lewym boku, tuż nad sercem, widniała broszka z herbem Stowarzyszenia Straceńców. Skrzyżowane kusze na tle płomienia ognia. Przez to, że okrycie było rozpięte, dziewczyna mogła dostrzec pasy z bronią. Jeden miał zapięty nisko wokół bioder, a drugi, z pomniejszą bronią, oplatał jego lewe udo.

Zadrżała na widok lśniących ostrzy. Nigdzie za to nie widziała kuszy.

— Niezwykle miło mi przedstawić Panu moją córkę, Lorinę Neri — dodała matka naglącym tonem, jakby nie mogła się doczekać konfrontacji.

Gdy mężczyzna wyszedł z cienia, dziewczyna w końcu mogła dostrzec jego pełne oblicze. Twarz miała ostre kontury, wyraziste kości policzkowe i podbródek. Proporcjonalny nos był prosty, a usta pełne. Główną wargę przecinała niewielka, stara, już wygojona blizna. Jednak tym, co najbardziej przyciągnęło uwagę Loriny, były oczy mężczyzny. Były czarne. Nigdy wcześniej nie widziała u nikogo tak ciemnego koloru tęczówek. Nie można ich było nawet odróżnić od źrenic. Włosy krótsze po bokach z dłuższą górą, o głębokim, chłodnym odcieniu blondu. Były wręcz białe.

Ze zdziwieniem uzmysłowiła sobie, że mężczyzna nie mógł być dużo starszy od niej. Najwyżej kilka lat.

— Witaj, Lorino — powiedział Kyrell, kłaniając się.

Ballada o skrzywdzeniu i ukojeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz