209. Jeremiasz i Eliza

151 28 86
                                    

Jeremiasz

Weszliśmy do domu. Od razy zawołałem psa, ponieważ chciałem sprawdzić, jak się ma, ale nie wyszedł mi naprzeciw jak zawsze.

- Może jest swoim pokoju? - zgadał Patryk.

- Może. Patryku wejdź na piętro i zobacz, pójdzie ci szybkiej, a ja podążę za tobą. - powiedziałem. Usłyszałem szybkie kroki po schodach, a potem głośne.

- O kurwa. Jeśli masz klinikę weterynaryjną na szybkim wybraniu to dzwon. - zawołał.

- Co się stało?!

- Dobrze, że tego nie widzisz. Dzwoń!

Zdenerwowany wybrałem numer i po chwili przylejmy glos konsultantki powiadomił mnie, że mnie słucha, tylko ja nie wiedziałem co mam jej powiedzieć.

- Proszę poczekać... - wydukałem i zawołałem do Patryka. - ale co się z nim właściwie dzieje?

- Ledwo zipie i zwymiotował krwią, więc dobrze nie jest.

Przekazałem kobiecie to co mi powiedział Patryk i poinformowała mnie, że wyśle transport dla psa, skoro jest tak źle. Podałem jej adres, a ona potwierdziła, że będą za około pół godziny, bo musieli dojechać z Lasek. Kobiet się rozłączyła, więc pełny strachu poszedłem na górę.

- Patryku, gdzie jesteście?

- W twojej sypialni, przykro mi, ale Doro zapaskudził ci całą pościel.

- Mam to w dupie, byle jemu nic nie było. - jęknąłem i podszedłem ostrożnie do łóżka. Pies skomlał, ale leżał nieruchomo.

- Nie dotykaj go jest cały brudny.

- Nie szkodzi., - powiedziałem i przyłożyłem ręce do ciała psa, a potem przesunąłem palce na jego pysk. - spokojnie Doro, zaraz pojedziemy do lekarza, a potem wrócimy do nas, do domu. Obiecuję.

Ciche piski Doro wydawały mi się być wiecznością, a czekanie na transport do lecznicy nie poprawiał mi humoru. Doro zaczął pokasływać.

- Jejku on już chyba nie ma czym wymiotować. - jęknął Patryk z bólem w głosie.

Siedzieliśmy tak nad cierpiącym psem w milczeniu, kiedy w końcu zadzwonił mój telefon. Odebrałem i poinformowano mnie, że weterynarz jest na zewnątrz i żebym ich wpuścił. Dopiero w połowie schodów pomyślałem, że mogłem poprosić o otworzenie bramy Patrykowi, ale zanim bym mu podał te przeklęte kody dostępu do domu, to by trwało jeszcze dłużej.

- Dobry wieczór panie Żebrowski. - powitał mnie głos lekarza, który doskonale znałem. Drogi głos asystenta weterynarza nie był mi znany, ale także się z nim przywitałem.

- Dobry wieczór, zapraszam na górę - powiedziałem i weszliśmy po schodach. Kazałem lekarzowi iść przed mną, aby nie opóźniać pomocy dla mojego najdroższego przyjaciela. Nie wiedziałem co się dzieje, po wejściu do pokoju i to było straszne. Lekarz milczał, jego asystent też, ale po chwili odezwał się Patryk.

- Jeremi... Przykro mi.

- Nie. Przecież on jeszcze żyje, tylko ciężko oddycha, słyszę go. - spanikowałem.

- Panie Żebrowski. - odezwał się lekarz. - Nie wiem co się dzieje i mogę go zabrać do lecznicy, ale obawiam się, że tylko pogorszymy jego stan.

- Ale co mu jest? - zapytałem rozpaczliwie. Miałem dość tego dnia i straciłem nadzieję na to, że cokolwiek w moim życiu jeszcze się ułoży.

- Na pewno chce pan go stąd podnieść? Mogę mu coś podać i zaśnie spokojnie.

- Czy jest pan w stanie powiedzieć co to jest?

Sztuka zmysłów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz