★Episode 11★

11 1 0
                                    

Trzy miesiące później
Vincent
Usłyszałem pukanie w drzwi swojego pokoju, więc powiedziałem ciche "proszę".
Drzwi lekko się uchyliły, a zza nich wyłoniła się moja dziewczyna.
Miała na sobie czarną koszulkę, która sięgała jej do ud i długie, białe skarpetki.
Usiadła na łóżku, krzyżując nogi w kolanach, przez co było lekko widać jej bieliznę, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.
Zauważyła to i od razu wyciągnęła nogi wzdłuż i z powrotem zakryła uda odzieżą.
-Czy to moja koszulka? - Zapytałem, mimo tego, iż wiedziałem jaka będzie odpowiedź.
-Nie... - Odpowiedziała i widziałem, że jej wargi są bliskie rozciągnięcia się w szerokim uśmiechu, gdy położyłem dłoń na jej łydce.
-Vinceeent... - Zaczęła cicho, lekko przeciągając moje imię.
-Tak?
-A czemu pobiłeś Casha?
Kurde...
Lekko zagryzłem wargę, zanim odpowiedziałem:
-Bo mnie wkurzył.
-Czym?
-Tym, że nachodzi cię w pizzerii. I ty też powinnaś dostać opierdziel, za to, że mi o tym nie powiedziałaś.
-To czemu mnie nie opierdalasz?
-Bo ciebie akurat nie umiem.
Uśmiechnęła się szeroko, a potem usiadła obok mnie i wtuliła się we mnie, a ja oddałem uścisk.
Po chwili namysłu złapałem ją za udo i przyciągnąłem je do swojego lewego biodra tak, żeby usiadła na mnie okrakiem.
Wykonała to i złapała moje dłonie, a następnie położyła je na swojej talii, przec co ja jak na zawołanie przycisnąłem ją do siebie i pocałowałem.

★★★

Dzień później
Amanda
Weszłam do pizzerii i pierwsze co zobaczyłam, to to, że Mike bił się z Vincentem na środku budynku.
Jezu, jeszcze tego brakowało.
Odrazu podeszłam do nich i odepchnęłam ich tak, że Mikuś wpadł na scenę.
-Sorka, Mike - cicho powiedziałam - czemu się pobiliście?
-Nie ważne - mruknął Vincent.
-Vincent po prostu nie chce się przyznać, że jest zazdrosny o swoją dziewczynę - mruknął Mike, a ja spojrzałam na niego spod byka.
-A po co go prowokujesz, hm?
-Nie prowokuję. - wyparł się, a ja przewróciłam oczami.
-Nie, wcale, ja wkradam mu się do głowy i go prowokuje za ciebie.
-Możliwe. - Szepnął Vincent i lekko uśmiechnął się pod nosem.
-A ty to co? Też jesteś siebie wart. - Warknęłam.
Mike i mój chłopak spojrzeli po sobie porozumiewawczo.
Jeremy podbiegł do nas, zaaferowany (tak, dopiero w tamtym momencie).
-A ty? Nie zauważyłeś, że się biją?! - Krzyknęłam na brata. - Przecież wy się tu beze mnie pozabijacie! Co jest z wami nie tak?!

Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi.  
Uśmiech Vincenta się poszerzał i w końcu podszedł do mnie i mnie przytulił.
-Przepraszam. Nie złość się już. - Szepnął mi do ucha, a ja lekko uderzyłam go w ramię.
-Obraziłaś się? - Zapytał Mike, a ja spuściłam wzrok.
Usłyszałam cichy śmiech chłopaków, więc posłałam im wyzywające spojrzenia.
Westchnęłam.
-Czasem mi za was wstyd.
Poszłam do pokoju dla personelu i odrazu powiedziałam do Fritza:
-Twój brat to debil.
-Wiem.
-I nic z tym nie robisz?
-Uwierz mi, już nawet na terapię go wysyłałem. Nie podziałało. - Odpowiedział i się uśmiechnęłam.
Usłyszałam za sobą ciche prychnięcie, więc od razu się odwróciłam.
Moim oczom ukazał się jakieś trzy razy wyższy ode mnie facet (Co jak co, ale stojąc przed nim przez chwilę myślałam, że mam sto czterdzieści centymetrów wzrostu), który dosłownie wyglądał jak Vincent, gdyby nie to, że miał na sobie garnitur i mój chłopak raczej nie umie się teleportować.
Od razu go poznałam.
William Afton.
Ojciec Vincenta i mój największy koszmar.
Ja patrzyłam na niego ze zdezorientowaniem, a on na mnie z szatańskim rozbawieniem.
Obrzuciłam go wzrokiem od góry do dołu, a on założył ręcę na piersi i szerzej się uśmiechnął.
Patrzyłam tak na niego jeszcze przez chwilę, a on rozłożył ręce, bym mogła się w niego wtulić, co po dłuższych przemyśleniu wykonałam.
Nagle usłyszałam jego cichy, zachrypnięty głos, szeptający do mojego ucha:
-Nie chcę być jeszcze dziadkiem.
-Aha. Ską ty się tu-
Nagle wpadł Vincent.
-Co tu się dzieje?! - Wykrzyczał patrząc na nas. - Tato, co ty tu robisz?
-Nic - odpowiedział Will.
-Czy ty straszysz mi dziewczynę?

-Jak widać nie.

-Możecie wyjśc na chwilę? - Zwrócił się Vincent do mnie i do naszych przyjaciół.
Wszyscy wyszliśmy.
Podeszłam do lady i zauważyłam piękną, wysoką i młodą kobietę. Na moje oko wyglądała na dwadzieścia osiem lat.
-Dzień dobry. Co podać? - Zapytałam uprzejmie.
-Jak co podać? Ja tu szukam swojego narzeczonego. Podać to ja ci mogę gówno.
Cicho westchnęłam.
-Kogo pani szuka?
-Willama Aftona.
Zamarłam.
Zaprowadziłam ją do Willa, a ona od razu do niego pobiegła i przylgnęła do jego ramienia.
-Tato, kto to? - Zapytał zdezorientowany Vincent.
-Co to za przydupas? Nie mówiłeś, że masz klona. - Powiedziała chamsko, a on posłał jej lodowate spojrzenie.
-To mój syn - Odpowiedział William chamsko.
-O! nie mówiłeś, że masz syna. Może będziemy go odwiedzać? - Uśmiechnęła się słodko do mojego chłopaka. Powtarzam! MOJEGO CHŁOPAKA. - Misiu, widziałam taki piękny dom, jak przejeżdżałam obok domu NASZEGO syna, był taki jeden obok. Może tam zamieszkamy? Kupimy go, misiu, prawda?
-A skąd ty wiesz gdzie ja mieszkam? - Zapytał Vincent.
-No chyba muszę wiedzieć skoro jestem twoją nową, lepszą matką.
Widziałam, że Vini kipiał drugi raz dzisiaj ze złości, a ja chciałam wybić tej kobiecie górne jedynki i na sam jej widok chciało mi się wymiotować.
Kobieta szeroko uśmiechała się do Vincenta, a mi posłała zabijające spojrzenie, po czym wyszła ze swoim przychlastem.
Vincent wyszedł wściekły z lokalu.

You are an idiot (DZIEWCZYNA FIOLETU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz