★†Episode 14†★

12 0 0
                                    

Kilka dni później
Ta szmata wreszcie odpuściła.
Vincent zabrał mnie gdzieś, aby odpocząć od tego wszystkiego, co ostatnio się działo.
Okazało się, że dalej ma jakiś inny dom na jakimś fajnym zadupiu.
Podróż minęła nam dobrze.
Gdy dojechaliśmy weszłam do środka, a Vini powiedział, że przyjdzie zaraz, tylko weźmie nasze rzeczy.
Minęła godzina, a Vincenta dalej nie było. Szukałam go, ale nigdzie go nie znalazłam.
Wróciłam do środka i zaczęłam do niego wydzwaniać.
Nagle usłyszałam pukanie w drzwi, więc otworzyłam je z myślą, że to mój chłopak, lecz nikogo tam nie było.
Gdy się odwróciłam, ujrzałam Vincenta, który krzyknął:
-Boo!!!
-Ty kretynie! Ty normalny jesteś? Prawie na zawał zeszłam!
On zaczął się śmiać, a ja po chwili z nim.
Niespodziewanie uklęknął i wyjął czerwone pudełeczko z kieszeni.
Momentalnie przestałam się śmiać i zamarłam.
Czy on chciał naprawdę to zrobić?
Vincent otworzył pudełeczko, a w nim był piękny pierścionek.
-Stokrotko, jesteś najważniejszą kobietą w moim życiu. Nie chcę, żebyś mnie opuszczała i nigdy bym cię nie zdradził.
Wyjdziesz za mnie?
-Tak... - Cicho wyszeptałam.

★★★

Poszliśmy nad jezioro, a Vincent popchnął mnie do niego.
Pisnęłam, gdy Vincent też do niego wskoczył i przybliżył mnie do siebie.
-Pies cię jebał, Vincent.
-Nie wiedziałem, że jesteś psem - uśmiechnął się.
Mocno przycisnął mnie do brzegu i pocałował.
-Kocham cię, Valentine. - Szepnęłam w jego usta.
-Ja ciebie też, przyszła Valentine - jego uśmiech się poszerzył.

                                                                                        ★★★

                                                                             Następny dzień

Zobaczyłem Amandę, która rozmawiała z jakimś chłopakiem. Dopiero po chwili go rozpoznałem.
To były Amandy.
Natychmiastowo do nich podszedłem.
-Czego chcesz? - Zapytałem go.
-Porozmawiać z Amandą.
-Po chuj?
-Muszę sobie coś z nią wyjaśnić.
Amanda przylgnęła do mojego boku, a ja spojrzałem na nią i zapytałem:
-Wszystko okej?
lekko pokręciła głową, a we mnie zawrzała złość.
Zacisnąłem dłoń na szyji, tak, aby go poddusić i przycisnąłem go do ściany.
-Jeszcze raz cię tu zobaczę i inaczej sobie pogadamy, rozumiesz? Ona jest moja. - Wysyczałem gorączkowo. - Spierdalaj stąd. Nie chcę cię widzieć przy niej, ani gdziekolwiek indziej. - Puściłem go, a on wyszedł z pizzerii.
Większość ludzi się na mnie patrzyła, ale ja ich olałem, objąłem Amandę w talii i zaprowadziłem ją do pokoju dla personelu.
-Jak bardzo jesteś zły? - Wymrukała, gdy ją tam prowadziłem.
-Bardzo. - Odpowiedziałem.
Widziałem, że lekko się speszyła, więc dodałem:
-Ale nie przez ciebie. Ty nic nie zrobiłaś. - Złapałem ją za podbródek i skierowałem jej twarz tak, aby patrzyła na mnie, a następnie cmoknąłem ją w usta.
Złapałem ją za rękę i wszedłem z nią do pokoju dla personelu, jednak nie posiedziałem w nim długo, bo przez krótkofalówkę usłyszałem głos mojego szefa, który mówił:
-Valentine, musimy pogadać.
Westchnąłem i poszedłem do jego gabinetu.
Idąc tam, czułem na sobie wzrok dosłownie każdego.
Jakbym tam kogoś zabił, a miałem na to aktualnie ochotę.
-Co ty odpierdalasz, Valentine?
-O chuj ci chodzi?
-Dlaczego groziłeś jakiemuś ziomkowi?
-Bo mnie wkurwił.
Scott westchnął i przewrócił oczami.
-Debil z ciebie, naprawdę. - Wymruczał.
-Dzięki, naprawdę. - Uśmiechnąłem się do niego, a on spuścił wzrok i walczył, aby nie odwzajemnić uśmiechu. - No toć uśmiechnij się, mordziaaa - przedłużyłem ostatni wyraz.
Scott w końcu się uśmiechnął i spojrzał prosto w moje oczy.
-Rozpierdalasz mnie, Vincent.
-Wiem. I cieszę się z tego powodu. Mogę już iść?
-Możesz.
Wyszedłem zadowolony z siebie i wróciłem do pokoju dla personelu.
-A wy tam się ruchaliście, że taki zadowolony wróciłeś?
-Tak, to był naprawdę ostry, ale niestety krótki seks. - Przewróciłem oczami, a Amanda po mnie zawtórowała.
Usiadłem obok niej i połozyłem dłoń na jej udzie.
Nagle dostałem wiadomość od Scotta.
Scott: Valentine, co ty im nagadałeś, że teraz pytają się mnie "jak było"?
Ja: Niiic, ubzdurało się im coś.
Scott: Wiesz, że i tak się dowiem, co im nagadałeś?
Ja: No to skoro i tak się dowiesz, to po co
pytasz???
Scott: Żebyś ty się pytał.
Ja: Mrauśnie.
Spojrzałem na moją dziewczynę i się uśmiechnąłem.
Gdyby nie to, że jesteśmy w miejscu publicznym, to już dawno bym ją pocałował.
Nagle zebrało się na temat dzieci i Mike zapytał mnie, czy je lubię.
-Lubię dzieci. - Odpowiedziałem - łatwo się nimi manipuluje, dopóki nie chcą cię zabić.
-Teraz już wiem o co chodziło ci z tym "psychopata zadaje się z psychopatami" - mruknął Mike do Fritza.
-O BOŻE, FRITZ, TY ŻYJESZ! - Wykrzyczałem zdziwiony - zupełnie o tobie zapomniałem.
-Aha, dzięki. Taki z ciebie przyjaciel, kurwa, taki. - Zaczął udawać obrażonego.
-Nie obrażaj się - podszedłem do niego, ale mnie olał - a jak ci obciągne to się odbrazisz?
Spojrzał na mnie i się uśmiechnął, a następnie zaczął się śmiać.
-Nie żeby coś, ale serio pytałem.
-No, kurwa, debil - głośniej się śmiał.
Też zacząłem się śmiać i wróciłem na swoje miejsce.
-Jezu, z kim ja pracuję...? - Usłyszałem ciche westchnienie Amandy.
-No przepraszam bardzo, ale nie zapreczysz, że przy nikim nie bawisz się tak dobrze, jak przy nas. - Odparł Mike.
-O dziwo masz rację.
-Ej, zagrajmy w prawda czy wyzwanie. - Zaproponował Jeremy.
-Tobie to już się tutaj chyba bez kitu nudzi. - Zaśmiał się Fritz.
-No, ale ja serio mówię.
-Czy wy serio nie macie do roboty nic innego, niż granie w butelkę? - Zapytała Amanda.
-Przecież pora na wyzwania jest zawsze, a tym bardziej dla Vincenta, bo nawet jeżeli powiesz mu "ej, nie masz psychy tego zrobić" to on i tak to zrobi nawet jeśli potem będzie w chuj żałował. Z nim się gra najlepiej i po prostu lubimy z nim grać, dlatego często to robimy.
-Nie schlebiaj mi. - Burknąłem, a on ukradkowo posłał mi uśmiech.
-Dobra, daj ktoś jakąś butelkę.
-Nie ma żadnej pustej, trzeba wydudnić z jakiejś innej. - Poinformował nas Scott, który jak nam potem wytłumaczył, stał tutaj cały czas i nas słuchał.
-Vincent wydudni. On ma brzuch bez dna. - Powiedziała Amanda.
-Nie no, dzięki, naprawdę.
-Chlej. - Mike podał mi jakąś małą butelkę, a ja wypiłem mniejszą połowę i odstawiłem ją z powrotem na miejsce.
-No co jest, kurwa?
-Nie mogę już. - Założyłem czapkę firmową tak, aby zasłaniała mi oczy i je zamknąłem.
Oparłem głowę o ramię Amandy, a ktoś mną szturchnął.
-Vincent, kurwa, nie zamulaj.
-Ja pierdolę, jakbym miał dostawać kasę za każde usłyszane od was przekleństwo to był bym bogaty.
-Dobra, kurwa, graj z nami, a nie zmieniasz temat. Nawet Amanda chce grać.
Otworzyłem oczy.
-No okej.
Jeremy zakręcił butelką, a ona wypadła akurat na mnie.
AKURAT.
KURWA.
NA.
MNIE.
-Ooooo - Jeremy uśmiechnął się chamsko - Vincuś, prawda czy wyzwanie?
-Prawda.
To jeszcze nie ten moment, abym ryzykował.
Nie jestem jeszcze w takim stanie, aby to zrobić.
-Okej, byłeś kiedyś w psychiatryku?
-Możliwe.
-Serio pytam.
-A ja serio odpowiadam.
Wstałem z krzesła, podszedłem do butelki i przekręciłem nią tak, aby wylądowała na bracie mojej dziewczyny.
Wiedziałem więcej im się wszystkim wydawało i mogłem to wykorzystać.
-Jeremy. Prawda czy wyzwanie? - Zapytałem.
-Prawda.
Każdy spojrzał na niego współczująco.
Pochyliłem się nad dziurą, która nas oddzielała, by być bliżej niego.
-Jak to jest zgwałcić własną siostrę? - Zapytałem cicho, tak, by tylko on słyszał.
Momentalnie zamarł i zbladł.
-To było dawno temu i nie ma już znaczenia - odpowiedział gorączkowo, a następnie złapał za butelkę i skierował ją tak, aby znowu wskazywała na mnie.
-Prawda czy wyzwanie?
A chuj z tym. Zaryzykuję.
-Wyzwanie.
-Wróć do psychiatryka.
Nie masz na to psychy. - Przybliżył się do mnie i wyszeptał - nienawidzę cię, Valentine. -  A potem wyszedł.
Z jebanymi efektami specjalnymi, jakimi były jego słowa.
Złapałem butelkę i wyobraziłem sobie, jak robijam ją o łeb Jeremy'iego.
Postawiłem ją na stole i wstałem.
Westchnąłem i wyszedłem z pokoju, a następnie z pizzerii.
Wsiadłem do auta, oparłem głowę o zagłówek i zamknęłem oczy.
Po chwili je otworzyłem, a na ławce przed pizzerią siedział Jeremy.
Wyjebał bym mu, ale nie chciało mi się użerać z idiotą.
Obok niego siedziała Amanda, a on jej o czymś pierdolił.
Najpewniej o tym jaki to ja jestem okropny, że mnie to tylko do piekła wysłać.
Pojechałem do domu.
Miałem już dość tego dnia.
Po prostu chciałem się położyć i zasnąć.
Czy to normalne, że jestem zazdrosny nawet wtedy, gdy widzę Amandę z jej bratem?
Raczej nie, ale ja nic na to już nie poradzę.
Nawet nie wiem jak to się stało, że już od naszego pierwszego spotkania magicznie zaczęło mi na niej mega zależeć.
Teraz wiem, że jestem w stanie uchronić ją przed wszystkimi i wszystkim.
Może po prostu wciąż widzę w niej tę małą dziewczynkę, na której oczach umierają jej właśni rodzice?
Strach jaki wtedy widziałem w jej oczach, był czymś, co do tej pory mnie nawiedza.
Nie chcę zobaczyć go u niej ponownie.
Mogę zrobić wszystko, byle by była szczęśliwa.
Wszedłem do domu, zostawiłem klucze na szafce w korytarzu, zdjąłem buty i poszedłem do pokoju.
Zdjąłem koszulę i rzuciłem ją chuj wie gdzie.
Położyłem się na łóżku, a po chwili odpłynąłem.

You are an idiot (DZIEWCZYNA FIOLETU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz