Episode 17

4 0 0
                                    

*Amanda*

Myłam ręce po zabawie z dzieciakami w pizzerii.

Scott wymyślił sobie nową zabawkę i teraz musieliśmy się z tym wszystkim męczyć.

Mieszkałam sama po zerwaniu z Vincentem, ale Scott bardzo mi pomógł ogarnąć się psychicznie.

Wytarłam dłonie i miałam już wychodzić lecz nagle na drodze stanęła mi Chica.

Jakoś tak strasznie nie lubiłam tego kurczaka.

-It's time to go home... home... home... 

-Chica...

-Hahahaha! Take me home with you!

Nagle Chica złapała mnie i podniosła, po czym rzuciła mną, a ja obolała wylądowałam przy ścianie.

Z okazji, że drzwi do toalety były otwarte, to każdy widział co się działo.

Nie mogłam się ruszyć, kręciło mi się w głowie. Czy naprawdę nikt na kamerach nie widział co się odwala? Rozumiem, że zaczęło się zebranie, ale chyba by zauważyli, że mnie nie ma, prawda?

Zauważyłam czerwoną ciecz i poczułam ogromny ból, gdy ktoś nagle zaczął przybijać ogromne gwoździe do moich nadgarstków, tak, żeby zostały one w podłodze.

Czemu ja?

Wszystko zaczęło mi się rozmazywać, nie mogłam złapać oddechu.

Krew mieszała się z moimi łzami i tak strasznie piekło...

Czy to tak właśnie jest mi dane skończyć?

Jedyne co słyszałam to krzyki małych dzieci. Dorosłych też.

Usłyszałam pięć wystrzałów z pistoletu.

Czy wykorzystali mnie po to, żeby odwrócić uwagę innych, a potem ich zabić?

Słyszałam też bardzo znajomy głos. To był któryś z moich przyjaciół. Zbliżał się. Był szybki.

Spieszył się.

Czy szedł mnie uratować?

Kroki w łazience.

Albo przyszedł mnie dobić, albo uratować.

Mogłam spodziewać się wszystkiego, bo już nikomu nie mogłam ufać.

Zaczął wyjmować gwoździe, a ja poczułam, że zaraz zemdleję.

Przyszedł ktoś jeszcze i odrazu przede mną uklęknął.

-Amanda... - To był Scott, a gwoździe wyjmował mi Vincent, oboje byli cali zapłakani.- Nie odpływaj, słońce, proszę - złapał mój podbródek i kazał mi spojrzeć na niego, podczas, gdy Vincent powoli mnie unosił, żeby wynieść mnie z łazienki i położyć na noszach.

Zauważyłam, że lekarze wynosili piątkę martwych dzieci.

A wtedy straciłam przytomność.

  ★★★

*Dwa miesiące później*

  Byłam właśnie na imprezie u Mike'a.
Siedziałam na tarasie i paliłam papierosa. Zaczęłam palić z tydzień temu, odrazu po wyjściu ze szpitala.
Była obok mnie pufa, ale i tak nikt na niej nie siedział, więc nie miałam z kim pogadać.
Nagle na taras wszedł Vincent.
-Hej.
Ulotnie na niego spojrzałam, po czym odpowiedziałam tym samym.
Usiadł obok mnie, nie odrywając ode mnie wzroku.
-Jak się czujesz?
Lekko zmarszczyłam brwi.
-Dobrze. A ty?
Nagle nastała cisza, naszczęście tylko na chwilkę.
-Też.. - Odpowiedział cicho.
Wyjęłam paczkę papierosów i poczęstowałam go. Przyjął papierosa, po czym dałam mu zapalniczkę i go podpalił.
Nie zaprzeczę, wciąż mi na nim zależało, lecz starałam się tego nie okazywać.
-Amanda... - zawachał się - wciąż mi masz to za złe? W sensie wiesz...
-Tak. I w ogóle nie rozumiem dlaczego to zrobiłeś. - Powiedziałam, wciąż patrząc przez siebie.
-Sam nie wiem. Co mogę zrobić żebyś mi wybaczyła? - Lekko się przysunął, na co ja się odsunęłam i spojrzałam na niego spod wachlarza rzęs, po czym trochę kpiarsko się uśmiechnęłam.
-Nie wybaczę ci. - Poszerzyłam uśmiech.
Vincent wziął głęboki wdech, przerwał nasz kontakt wzrokowy i wziął bucha.
Wyrzuciłam swojego wypalonego już papierosa z tarasu i wstałam, dając mu tym znać, że nasza rozmowa własnie się skończyła.
Wzięłam torebkę i ominęłam go, a on złapał mnie za udo i pociągnął mnie za swoje kolano, tak żebym na nim usiadła.
Zszokowana popatrzyłam na niego, a on oparł mnie o swoją klatkę piersiową tak, żebym go przytulała.
-Vincent co ty...
-Cii...
-Nie, Vincent... Ja... Muszę to sobie przemyśleć.
Wstałam i szybko wróciłam do wnętrza domu.
Poszłam do Mike'a i powiedziałam:
-Muszę już iść.
-Czemu? Stało się coś? - Spojrzał na mnie.
-Nie... Po prostu jestem już zmęczona. - Skłamałam
-No dobra... - Przytulił mnie na pożegnanie i wyszłam z budynku, i wyjęłam telefon z swojej torebki, aby zamówić ubera.
-Podwieść cię? - Usłyszałam tuż nad swoim uchem znajomy głos.
-Nie, dzięki. - Spojrzałam na niego przelotnie, a Vincent założył mi swoją kurtkę na ramiona.
Wróciłam do niego wzrokiem trochę zszokowana.
-Widzę, że ci zimno.
-To jesteś ślepy.
-Trzęsiesz się.
-Nie prawda...
-Kłamiesz. - Zostawał przy swoim.
-No dobra... Masz rację. - Spuściłam głowę.
-To mogę cię podwieść? I tak chcę z tobą sobie coś wyjaśnić.
-No okej.
Wsiedliśmy do auta Vincenta i  zapięłam pas.
Odpalił samochód i wyruszyliśmy.
Po chwili ciszy odezwał się:
-Nie chciałem żeby to wszystko tak się skończyło. Naprawdę mi na tobie zależy, i to bardzo.
Cicho westchnęłam, nie wiedząc co powiedzieć.
-Ja... Chyba nie jestem w stanie ci wybaczyć. Przepraszam.
-Rozumiem. - Cicho wyszeptał.
Wysadził mnie przy moim domu, a gdy zaproponowałam mu wejście na kawę albo herbatę, odmówił.
Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi.
Zdjęłam szpilki i zostawiłam je w korytarzu.
Poszłam do pokoju się wykąpać i przebrać, a gdy już skończyłam, przygotowałam sobie wodę z cytryną, po czym poszłam do pokoju po wyniki ze szpitala.
Uznałam że przejrzę je dopiero teraz, ponieważ wcześniej się bałam, choć teraz zdałam sobie sprawę z tego jakie to mogło być głupie.
Rozerwałam kopertę i pierwsze to zobaczyłam to jakąś pomarańczową karteczkę z napisem
Gratulację dziecka!
Momentalnie zamarłam.
Co...
Karteczka wypadła mi z rąk.
Spanikowana pobiegłam do łazienki i wyjęłam test ciążowy przygotowany na czarną godzinę.
Zrobiłam test i wróciłam do kuchni zestresowana.
Co jeżeli to prawda...?
Przecież ja nie dam sobie rady.
Przeczekałam jakieś piętnaście minut i wróciłam do toalety, aby zobaczyć wyniki.
Pozytywny.
Upadłam na kolana.
Nie, nie, nie. To nie może być prawda...
W sumie, to mogła być prawda.
Po wyjściu ze szpitala strasznie dużo wymiotowałam, ale myślałam że to zwykła biegunka.
Dla pewności zrobiłam jeszcze jeden test, ale też okazał się być pozytywny.
Nie zostało mi nic innego niż napisanie do Vincenta, bo jest sto procent szans, że to on jest ojcem.
Przecież z nikim innym tego nie robiłam.
Zadzwoniłam do Vincenta.
Odebrał natychmiast.
-Vin... - Nie pozwolił mi dokończyć.
-Coś się stało? Jechać do ciebie?
-Ja... Ja... Jestem w ciąży... - Głos mi się załamał.
-Co? - Zapytał, jakby niepewny tego co słyszy.
-Jestem w ciąży... - Wyszeptałam.
-Jadę do ciebie.
Rozłączył się, a ja zaczęłam płakać, ściskając w dłoni test.
Po chwili mężczyzna przyjechał i wpadł do łazienki jak opętany, a gdy zobaczył mnie całą zapłakaną, skuloną pod ścianą, odrazu przy mnie usiadł i mnie przytulił.
-Będzie dobrze. - Zapewniał mnie.
-Vincent, ale ja się boję.
-Nie ma czego się bać. - Złapał mój podbródek i skierował go tak, żebym na niego patrzyła. - Chcesz tego dziecka?
Po dłuższej chwili zastanowienia skinęłam głową.




To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 06 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

You are an idiot (DZIEWCZYNA FIOLETU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz