NASHTON:
Przez 197 dni byłem cieniem. Stałem się niewidoczny, ponieważ tak było lepiej. Ukrywałem się w mroku, by nie przysłaniać jej światła.
Bolało mnie to, chociaż nie powinno. Jej obecność nigdy nie powinna stać się dla mnie tak ważna, a jednak nie potrafiłem temu zapobiec. Przestałem z tym walczyć już dawno. Zbyt dawno by być w stanie się nawrócić. Zostałem stracony, ponieważ poddanie się tej pokusie było największym z popełnionych przeze mnie grzechów. Każdego dnia, podczas którego wiedziałem, że nie mogłem wetknąć nosa w zagłębienie jej szyi, powolnie rozpadałem się na kawałki. Nie mogłem jednak uczestniczyć w jej życiu, nie bezpośrednio i dlatego bolało tak bardzo. Nie byłem dobry, dlatego karmiłem się goryczą popełnionego występku niczym najsłodszym afrodyzjakiem jednocześnie karząc się niemożnością ponownego posmakowania jego cierpkości.
Wiedziałem, że Vivien potrzebowała czasu. Była zbyt skomplikowana by pozwolić sobie na nagrodę bez palącego ją od wewnątrz poczucia winy. Namieszano jej w przekonaniach wmawiając, iż nie zasługiwała na dobro jednak ja nie mogłem tego naprawić. Musiała poukładać sobie w głowie wszystko to miało miejsce między nami. Przede wszystkim chciałem też, by zrozumiała jak bardzo byłem jej potrzebny. Chciałem by sama przekonała się o tym, że łaknęła mej bliskości, że syciła się moją osobą. Że cierpiała, gdy nie było mnie obok. Nie mogłem pokazać jej tego dosadniej niż w ten specyficzny sposób jakim było zniknięcie. Dziewczyna była zbyt dumna by przyznać się do swojej słabości jednak cios jaki jej zadałem nie mógł pozostawić w niej choćby odrobiony uprzedniej siły. To było egoistyczne oraz okrutne zagranie jednak stanowiło też najskuteczniejszą metodę, która doprowadzić mogła do wygranej. Poza tym, w ciągu tych miesięcy sam miałem do załatwienia wiele nieprzyjemności, w które wolałem by brunetka nie została wmieszana. Moje życie nigdy nie było barwne, czego Morque zdążyła już zasmakować, jednak te kilka miesięcy mogłoby stać się zarówno dla mnie jak i dla niej istnym koszmarem.
Moim jedynym celem, jedyną siłą, sprawiającą, iż nieustannie walczyłem by przeżyć, była dziewczyna, która nie chciał widzieć mnie na oczy, oraz młodsza siostra. Nie mogłem opuść ani jednej, ani drugiej. Nie poradziłyby sobie beze mnie.
W stosunku do Vivien, po prostu nie chciałem tego robić. Nie chciałem jej zostawiać i ona również nie chciałabym ją opuszczał. Nie chciała być sama, gdy zdążyła zasmakować słodyczy mojej bliskości. Nie dopuszczała do siebie tej myśli, miałem świadomość tego, iż mogła, a nawet musiała być na mnie wkurwiona, jednak w środku czekała jedynie na moment, w którym ponownie miała mnie zobaczyć. Wiedziałam, że nawet pomimo zranienia gdzieś w głębi niej tliła się iskra czekająca na to, aż ją rozjuszę.
Miała prawo, by czuć do mnie niechęć, nawet by mnie nienawidzić. Skrzywdziłem ją, jednak w taki sposób by i ona myślała, że również wyrządziła mi krzywdę. Miało to na celu złagodzenie jej wrogości w stosunku do mnie co zdawało się wyjść mi w nieznacznie poprawny sposób. Była dobra, zbyt delikatna na ten świat, przez co wyrzuty sumienia nie pozwoliłby długo mnie odtrącać. Jeżeli uważałaby mnie za zranionego, nie zdecydowałaby się by znów mnie skrzywdzić nawet jeżeli starałby wmówić sobie, iż pragnęła mojego cierpienia. Tak naprawdę dziewczyna była zbyt naiwna co byłem w stanie wykorzystać na swą korzyść. Nie czułem z tego powodu wyrzutów sumienia chodź moje zachowanie nie musiało być do końca moralne. Nigdy jednak nie szczyciłem się przesadną poprawnością socjalną przez co nie znałem żalu, który powinien wykwitać wewnątrz mnie. Bezspornie spełniłem postawiony sobie cel, jednakże nawet najlepszy plan posiadał pewne występki, których nie zaplanowałem. Uzależniłem ją od siebie, sprawiłem, iż nie była w stanie wyrzucić mnie ze swych myśli, jednak nie przewidziałem jednego.
CZYTASZ
ARDEAT
RomanceGRADUS 2. MEMENTO MORI DILOGY. Jako grzesznicy popadliśmy w stan niełaski obrażając Boga w najdoskonalszy sposób, gdy z uśmiechami na ustach łamaliśmy kolejne z przykazań. Sprzeciwiliśmy się jego słowom tak wiele razy, iż nie można było nazwać nas j...