rodział 5

229 6 2
                                    

Pov Madison

Krążyłam po lesie, bo właśnie uświadomiłam sobie, że się w nim zgubiłam. Niszczę sobie reputacje.

Chciałam wrócić do braci. Tęskniłam za nimi. Jeszcze ta cholerna ulewa.
Usiadłam pod drzewem z nadzieją, że któryś z braci nie wiem może podjedzie samochodem i mnie weźmie stąd. Tak się nie stało.

Niedaleko mnie zatrzymał się jednak czerwony maluch. Ledwo rozpoznałam ten samochód przez moje spływające łzy i przez ulewę. Wysiadł z niego niezadbany mężczyzna. Miał czarne spodnie i białą koszulkę.

Mężczyzna zbliżał się do mnie. Niestety nie był to żaden z moich braci. Gdy już stanął na przecieko mnie podał mi rękę.

- Jestem kuzynem twoich braci c'nie - wyszczerzył się jak głupi, ale kontynuował - zabiorę cię do nich zgubiłaś się c'nie?

Skinęłam głową. Co on miał do cholery z tym „c'nie". Wstałam z ziemi i poszłam za nim do czerwonego malucha.

Lepiłam się do wszystkiego. Na szczęście zaraz miałam się umyć. Och głupia Madi.

Chłopak skręcił w nieznaną uliczkę. Nigdy tu nie byłam. I na pewno w tę stronę nie jechało się do rezydencji.

- Hej co ty robisz!? - wykrzyczałam - czy ty mnie porywasz?

Chłopak wzruszył ramionami, a ja odpięłam pasy.

- zapnij się

- gdzie jedziemy?

- do twojego domu

- skręciłeś w złą uliczkę! - wydusiłam - gdzie jedziemy

- tajemnica - puścił mi oczko, a ja zaczęłam się szarpać. - oj nie grzeczna siostra Monet?

Przez chwile się z nim szarpałam do momentu, aż nie zrobił na mojej szyi dużego zadrapania. Auć. Dostałam dzisiaj od Hailie z liścia i jeszcze to?! Jednak nie pokazywałam, że to mnie rusza.

- Przestań, bo będzie mocniej

- ZOSTAW MNIE - warknęłam i wbiłam mu kawałek ostrego plastiku w tętnice.

Nieznajomy skrzywił się po czym wystawił pistolet. Zdziwiłam się. Musiałam działać, aby ta kulka we mnie nie wycelowała, więc wbiłam mu kolejny plastik w nogę. Wspominałam, że w tym aucie było bardzo dużo opakowań po zjedzonym tanim jedzeniu?

Chłopak upuścił pistolet i pomasował się po obolałym miejscu. To była moja szansa. Już sięgałam po pistolet, jednak z moich ust wydobył się pisk, bo mężczyzna pociągnął mnie za włosy. Walnęłam go butem w klatkę piersiową, po czym on zacisnął palce na mojej szyi i zaczął mnie dusić.

Zaczęłam mnie piec rana, bo jego tłuste palce też na niej spoczywały. Miałam przed oczami śmierć, lecz schyliłam się lekko po pistolet.

- puść... - ledwo dyszałam - mnie...

Wycelowałam pistolet w jego serce, a on odpuścił. Za to chwila mojej nieuwagi kosztowała mnie to, że zawiązł mi ręce i odebrał pistolet.

- siedź cicho - powiedział - jedziemy.

Chciałam się wyrywać, ale moje ciało było zmęczone. Wiedziałam, że na szyi będę miała nieprzyjemną ranę i siniaki. Czułam też, że moje nadgarstki też tego żałują. Piekły mnie, bo od tego wyrywania miałam na nich nieprzyjemne ślady i dużo zadrapań.

W końcu po godzinie byliśmy na lotnisku. Ryder, bo sam kazał, żebym go tak nazywała wypchnął mnie z samochodu. Mieliśmy wchodzić na pokład samolotu, ale ja zadałam nurtujące mnie pytanie.

- Czemu jesteś taki niezadbany, a masz swój prywatny odrzutowiec?

- zajebałem - rzekł - wszystko jest tu do dup...

Nie dokończył, bo zemdlał. A raczej upadł po tym, jak kolejny nieznajomy walnął go patelnią w tył łba.

Proszę o poprawianie mnie w komentarzach.Cenne też są głosy❤️.
Do zobaczenia w następnym rozdziale!

Rodzina Monet - Dwie Siostry I Pięć BraciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz